niedziela, 28 sierpnia 2016

Od Hardej

Był wieczór, kiedy tereny naszej watahy zaczęły znikać za horyzontem. Rozglądałam się z zainteresowaniem przed siebie, niemalże automatycznie stawiając łapy.
- Tylko uważaj. - ostrzegł mnie Znachor. - Na pustyni jest baardzo dużo ludzi. Trzymaj się więc blisko mnie. Poza tym w dzień jest cholernie gorąco, a w nocy lodowato. Możesz się przeziębić.
- O mnie się nie martw. - powiedziałam półgłosem.
Pies zaśmiał się cicho.
- Mówię serio. Trzymaj się blisko mnie. - powtórzył. - Będziemy łazić po katakumbach, a tam zawsze jest dużo ludzi.
- Katakumbach? - przerwałam mu. - Co to?
- Takie miejsce pochówku zmarłych. - mruknął od niechcenia.
- Aaa... - parsknęłam.
Niezbyt wiedziałam, co to jest pochówek, ale nie chciałam mu zawracać głowy.
- To długa droga. - oznajmił Znachor. - Chcesz robić postoje?
- Nie. Nie ma potrzeby. - odparłam.
- Dzielna z ciebie wilczyca. - stwierdził, przyglądając mi się.
- Dzięki. - Uśmiechnęłam się szeroko. - Jak jest u ludzi?
Znachor wzdrygnął się na ostatnie słowo.
- Cóż... - zaczął powoli. - Zamykają cię w dużej norze i możesz wyjść z niej tylko trzy razy dziennie, i to w czymś na szyi. To coś na szyi, czyli obroża, jest doczepiona do smyczy, czyli takiej linki którą trzyma człowiek. Poza tym masz stałe pory karmienia, czyli zawsze dostajesz jedzenie o tej samej godzinie. No i wszyscy cię dotykają i paplają coś w dziwnym języku.
- Aha. - powiedziałam, raczej nie mając co innego powiedzieć. - Czyli nie jest tak źle?
- Jest. - zakończył temat.
***
Kiedy tylko weszliśmy na teren zamieszkany przez ludzi, zakręciło mi się w głowie. Tyle różnych zapachów, tyle kolorów!
- Chodź. - syknął Znachor. - Nie zwracaj na siebie uwagi.
Przeciskaliśmy się między nogami ludzi, a oni tylko coś pokrzykiwali w naszym kierunku i czasami pokazywali nas sobie palcami.
- Co oni mówią? - zapytałam psa.
- Hmm... Coś w stylu "Cholerne bezpańskie psy, wytruć to". -przetłumaczył.
- Oh. - Wyrwało mi się.
- Taa... - odparł. - Typowe dla ludzi. Nie przejmuj się, oni nie myślą.
Mówiąc to, dał susa przez jakiś kosz przy straganie i zerwał wiszący na sznurku kawałek suszonego mięsa. Właściciel stanowiska niczego nie zauważył.
- Chcesz trochę? - zaproponował, nadal przeżuwając mięso.
- Nie jestem głodna. - odmówiłam i rozejrzałam się. - Ile tu jest rzeczy!
- Sporo, prawda? - Mrugnął do mnie. - Będę mógł coś ukraść dla ciebie, jak chcesz.
- Nie, dzięki. - powiedziałam.
- Bo wiem, że dla mojej Sary będę musiał coś ukraść. - mówił dalej.
- Sary? - zdziwiłam się. Pierwszy raz słyszałam o kimś takim!
- Mojej partnerki. - wyjaśnił.
- Mhm. - postanowiłam nie drążyć tematu.
Prawdę mówiąc, nie mogłam przestać rozglądać się na boki. Tutaj było tyle rzeczy, których jeszcze nigdy nie widziałam!
- Nie zostawaj w tyle, chodź! - warknął Znachor, gwałtownie skręcając.
Skuliłam uszy i posłusznie poszłam za nim.
- Widzisz te drzwi? - zapytał mnie, patrząc na stare kamienne wrota.
- No. - potwierdziłam, przyglądając się im.
- Musimy tam wejść. A ty musisz mi pomóc je otworzyć. - powiedział, napierając z całej siły na drewno.
Oczywiście mu pomogłam, przyciskając bark do rozgrzanych od promieni słońca drzwi.
W końcu ustąpiły, a my wpadliśmy do środka.
W powietrzu było czuć słodki zapach stęchlizny i czegoś jeszcze. Ten drugi zapach był ostry, ale też uspokajający i intrygujący.
- To teraz musimy ukraść coś dla ciebie. - mruknął do mnie pies.
Znachor przyglądał się zmumifikowanym szczątkom i patrzył, który sznurek z dziwnym czymś na końcu zerwać.
- O, ten jest ładny. - ucieszyłam się, wskazując nosem na ten najmniejszy z wizerunkiem księżyca.
Psowilk westchnął boleśnie i wspiął się na czyjąś mogiłę, aby móc dosięgnąć mojej upatrzonej zdobyczy.
- Łap! - krzyknął, rzucając kadzidłem w moją stronę.
Złapałam sznurek w zęby. Był śliski i ciężko się go trzymało.
- No to teraz wiejemy! - zawołał Znachor i ruszył z zadu galopem przed siebie.
Nie mając co zrobić, ruszyłam za nim.
Biegliśmy bardzo szybko. Ludzie coś pokrzykiwali i próbowali nas złapać, ale my byliśmy od nich zwinniejsi. I szybsi, oczywiście.
***
Po kilku, kilkunastu godzinach zaczęłam rozpoznawać nasze tereny. Jednak... coś było nie tak. Zauważyłam Snorriego i Convela, wyraźnie poddenerwowanych.
- Convel... co się do cholery dzieje?! - zawołałam.
<Convel?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz