wtorek, 31 stycznia 2017

Od Floeado - wyprawa 2/4

Skuliłam się w sobie, gdy poczułam te wszystkie obce wonie. Im dalej zagłębiałam się na zachód, tym wonie robiły się dziksze i nieprzyjemniejsze. Nic dziwnego. W końcu kilka godzin drogi w tamtym kierunku znajdowało się opuszczone, ludzkie miasto.
Nie było zbyt duże; zaledwie znajdowało się tam kilka dużych bloków oraz trzy sklepy. Mimo to, to miejsce i tak było okryte złą sławą - w wielu miejscach można było znaleźć trutki na psy lub szczury, broń, pułapki czy inne sfory bezpańskich psów, które zazwyczaj nie były nastawione do podróżnika zbyt przyjaźnie. 
Po co tu przyszłaś, Floe? - zapytałam sama siebie.  No tak... nikomu o tym nie mówiłam, ale od jakiegoś czasu ciągnęło mnie tutaj. Okropnie. Nie wiem, czy to przez ten sen. W każdym razie coś mnie tu przyciągnęło, jakbym miała jakąś ważną.. misję? do spełnienia. Tylko co to u diabła mogło być?!
Niewiele myśląc przekroczyłam linię ponurych wieżowców, po czym aż zakasłałam. W tym miejscu woń psów, woń śmierci i chaosu była jeszcze bardziej wyraźna. Potknęłam się o coś, a kiedy zobaczyłam, co to było o mało nie zwymiotowałam. Przede mną w całej okazałości leżały zwłoki jakiegoś małego pieska. Miał otwarty pysk, a na kąciku jego ust została zakrzepnięta krew. Nie umarł śmiercią naturalną, tak samo jak nie został zamordowany... To musiała być jakaś choroba.
Co do pogody, nie była ona zbyt piękna, a mianowicie było zimno i wiał wiatr, roznosząc wokół odór zgnilizny. Gdzieś tam czułam, że podążam w dobrym kierunku. Może to było tylko złudzenie? Albo głód? Albo mój umysł tym sposobem powstrzymywał się od paniki. Nie było teraz czasu na rozmyślania nad sensem tego uczucia, nie chciałam spędzić w tym miejscu ani chwili dłużej, niż było to potrzebne.
Wąska uliczka wyglądała zachęcająco, więc w nią skręciłam. Pod moimi łapami chrzęścił żwir i gruz, a także pękały jakieś malutkie kosteczki. Nagle zechciałam znaleźć się już w domu. Ostra woń psa i... wilka? szybko zmusiła mnie do zachowania trzeźwości umysłu. Przecież to nie możliwe, tata mówił, że tu nie ma wilków...
To w sumie mógł być jakiś pies, który miał w sobie wilczą krew. Pachną w końcu podobnie. Ale nie, ten osobnik zdecydowanie nie był mieszanką.
- Halo...? - zapytałam cicho i wcisnęłam ogon między nogi. Czułam, jak strach mnie paraliżuje.
Coś przemknęło za moimi plecami, a następnie przytrzymując za kark powaliło na ziemię. Zaparłam się mocno zadnimi łapami o brzuch przeciwnika i próbowałam go odkopać, ale to nic nie dało.. W akcie desperacji krzyknęłam.
- Cicho bądź, a nic ci się nie stanie. - Teraz już nie miałam wątpliwości, że to wilk. Jego głos skutecznie mnie o tym przekonał. - Łapa, Alesteir, Orion... Magento. - Zwrócił się do swoich psich kompanów. - Zejdźcie z pozycji i zostawcie mnie samego.
Przełknęłam hałaśliwie ślinę. Czego on mógł chcieć?
- Mógłbyś ze mnie zejść? - poprosiłam. Byłam przyduszona do ziemi.
- Jesteś wilkiem, prawda? Mieszkasz gdzieś blisko? - Uścisk na moim karku zelżał. Głos basiora był łagodny.
Usiadłam na przeciwko niego, a wtedy dostrzegłam z kim tak naprawdę rozmawiałam. Przede mną siedział rudy, potężny wilk o przenikliwym spojrzeniu.
- Tak, jestem wilkiem. - odparłam. - I mieszkam niedaleko. Co ty tu robisz?
Basior parsknął zażenowany.
- Mieszkam, jak widać. - mruknął. - Rządzę grupką psów.
Rządzi grupką psów? Po co? I czemu tu mieszka?
- Nazywam się Rouge. - zaczął. - Mam cztery lata, chociaż wiem więcej, niż powinienem. A ty masz problem, młoda damo. - Kiedy zobaczył, że otwieram pysk, gwałtownie mi przerwał. - Nie, nie ty jako jednostka... Mieszkasz z watahą, tak?
Przytaknęłam.
- Szaleje tu zaraza. Nie oszczędza nikogo. - warknął.
Zaraza?... Niebawem moje kłopoty miały być o wiele, wiele gorsze.

<kont. samodzielna>
Czytaj dalej »

Od Convela - wyprawa (cz. 2/4)

Suchość w gardle stała się nie do wytrzymania. Język zdawał się puchnąć z pragnienia. Słabłem. Siły ulatywały ze mnie jak wiatr, który przelotnie zachaczył o jakieś znudzone ciągłym staniem drzewo.
Chciałem się poddać, położyć, ulec własnej zagładzie.
Ale miłość do terenów, watahy... miłość do samej Calme, nie pozwoliła mi na to. Wytrwale szedłem dalej przez bezkresne, wyschłe pustkowie. Jednak słońce znów zachodziło i teraz nie prażyło już tak niemiłosiernie, jak jeszcze godzinę temu. Nie miałem się gdzie schować; ukryć przed zabójczą siłą gorąca. W końcu łapy mi zmiękły, zamknąłem oczy i upadłem, z wolna chyląc się w prawo.
Nie napotkałem oporu. Moje ciało nie zetknęło się z twardą ziemią. Nie rozległ się żaden specjalny dźwięk.
Poza świstem.
Świstem, jakbym leciał. Nieśmiało otworzyłem jedno oko. Słońce oddalało się z niesamowitą prędkością, ginęło w szczelinie, która stopniowo zwężała się. Przerażony otworzyłem też drugie oko i obróciłem się pyskiem w dół. Rzeczywiście leciałem. A raczej spadałem. Pode mną rozciągała się jasnoszara głębiana spowita mgłą i cieniem, a ja ciągle spadałem.
Trough shadow...
Jednak nagle blade światło rozbłysło na moich łapach. Obróciłem się znów w locie. Jednak to nie słońce przebijało się przez gęstwinę mgły, ledwo-ledwo oświetlając moje ciało.
To the edge of night...
To gwiazdy odnalazły mnie w przepaści. Ale zaraz, zaraz... gwiazdy? Więc... jak długo musiałem spadać, żeby na miejsce słońca wstąpiły gwiazdy?
Until the stars are all alight...
Światło zostało na chwilę zatrzymane przez mgłę i cień, a ja pogrążyłem się w ciemności poprzecinanej jasnymi wstęgami.
Mist and shadow...
W końcu wypadłem spośród ciemności, a na jej miejsce wstąpiła szarość, wymieszana z płynnym błękitem.
Cloud and shade...
Wszystko znikło, rozmazało się, gdy z pluskiem wpadłem... do wody? Woda w przepaści, głębokiej szczelinie? Cóż, aż dziwne. Ale nie tłumacząc sobie tego banalnego przypadku, postanowiłem się wydostać.
All shall fade...
Jednakże coś trzymało mnie na dnie. Ruszałem łapami z całych sił, próbując za wszelką cenę wydostać się na powierzchnię, ale wszystko na nic. Jakby sama woda zacisnęła na mnie swoją gęstą pięść. Wypuściłem ze swych płuc ostatni oddech, który błyskawicznie zamienił się w kilka bąbli i uleciał do góry. Brak powietrza mnie szokował. Obraz rozmazał mi się jeszcze bardziej. Zamknąłem oczy, nie chcąc już dłużej oglądać tego podłego świata.
All shall... fade
Nagle coś potężnego złapało mnie za grzbiet i wyciągnęło z wody. Leżąc na brzegu, gwałtownie zaczerpnąłem powietrza, jakby ożywiając swoje zwiotczałe ciało. Otworzyłem oczy. Najpierw obraz był zamglony, ale po kilku mrugnięciach wyostrzył się. Dostrzegłem nad sobą młodą, białą waderę z różową, nakrapianą lilią za uchem, która tylko dodawała jej powalającej urody. Jedno oko miała złote jak miód, słodki przysmak niedźwiedzi w naszym lesie, drugie zaś było błękitne jak niebo, które za dnia pewnie wisiało by nad nami.
Ale teraz była noc. Po obu stronach piaszczystego miejsca, w którym się znajdowaliśmy, z ziemi wyrastały wysokie skały, ciągnące się niemal pod samo niebo.
- Żyję? - spytałem ochryple, mrugając nerwowo oczami.
Czytaj dalej »

Od Convela - wyprawa (cz. 1/4)

Był to słoneczny ranek. Zima już dawno przeminęła, wiosna zbliżała się do końca. Wokół powoli nastawało lato. Słyszałem to w szumie wody, która wesoło rozbijała się o przybrzeżne kamienie. Widziałem to na drzewach, których liście przybrały barwę żywej zieleni, a także w słońcu, które z każdym dniem dłużej wisiało nad naszym pięknym lasem. Czułem to w kwiatach, które gwałtownie zaczęły porastać wszelkie wolne obszary na naszym terytorium.
Niby taka piękna pora roku, a jednak tylu rzeczy mi brakowało... śmiechu szczeniąt, towarzystwa Snorriego, uwagi Mirabilisa, obecności Hardej...
Muszę się stąd wyrwać - pomyślałem. - Wiem, wyruszę na wyprawę!
Z takimi oto myślami i... niezbyt stabilną czy sensowną motywacją, postanowiłem odszukać Calme i szepnąć jej słówko o moich planach.
* * *
Zastałem Alfę na łące, całkiem niedaleko miejsca, w którym się akurat znajdowałem. Stojąc w cieniu drzew, popatrzyłem na Cal w blasku złotych promieni słonecznych. Jej futro zdawało się iskrzyć, przybrało piękną, pomarańczowo-złotą barwę; odcienie zachodzącego słońca. Wadera siedziała na trawie, nieporównywalnie piękniejsza od trawy w takich samych odcieniach złota, nadstawiając ucha na pobliski śpiew ptaków.
Żal byłoby mi ją zasmucić wieścią, że znikam. Tak więc rzuciłem jej ostatnie, tęskne spojrzenie, po czym odwróciłem się i zniknąłem w leśnej gęstwinie.
* * *
Szlak? Jaki szlak? Prędzej szlag mnie trafi, niż odszukam drogę do tej cholernej doliny!
Całe obiecane piękno, rozmaitość, urodzajność, nieodkryte tajemnice i trzymane w ukryciu sekrety, cała "niezwykłość" Tęczowej Doliny znikła wraz z chwilą, w której w moim sercu zagościła nieznośna frustracja. W którą stronę? Którą drogą? Czy ta dolina ma zapach, którym mógłbym się kierować? Jak ona właściwie będzie wyglądać? Po czym ją poznam? I najważniejsze: jak do niej trafię?!
Wraz z upływającym czasem zacząłem żałować, że w ogóle wystawiłem nos poza rodzinne granice.
W końcu zdecydowałem się pójść przed siebie. Po prostu biec naprzód, aż znajdę coś, co naprowadzi mnie na chociażby małą wskazówkę, prowadzącą do odnalezienia drogi do Tęczowej Doliny.
* * *
Co mnie naszło, żeby wyruszyć w świat, na jakąś durną wyprawę?! - w duchu byłem wściekły na samego siebie. Błąkałem się teraz po niemal równym, zupełnie suchym i martwym terenie, bez wody i pożywienia, szukając rzekomo istniejącej Tęczowej Doliny.
Doliny, w której podobno cuda są stałymi bywalcami.
Doliny z opowieści, których tak cierpliwie wysłuchiwałem dawno temu, siedząc w trawie obok starych podróżników z mojej byłej watahy.
Doliny, z której wynieść można wiele, a przynieść jeszcze więcej, nawet o tym nie wiedząc.
Doliny... nie, nie będę tak w kółko wymieniał. Ta dolina nie może być przecież bardziej niezwykła niż inne doliny!
...prawda?
Czytaj dalej »

niedziela, 29 stycznia 2017

Od Moon cd Celestial

Wyjąłem małego pluszaka którego cały czas ukrywałem.
-To dla ciebie-powiedziałem i dałem jej pluszaka. Uśmiechnęła się i powiedziała
-Dziękuje Moon- Po tym ziewnęła szeroko i dodała cicho-Ja chyba pójdę spać-
-Dobrze -ułożyłem się obok niej i sam zasnąłem

***

Następnego dnia było jakoś inaczej. Nie musieliśmy już ukrywać naszej miłości więc... Było łatwiej. Spacerowaliśmy razem po lesie, razem polowaliśmy, razem spędzaliśmy cały czas. 
-Moon-
-tak?-
-Wiesz mam pytanie-
-Jakie?-Zapytałem z zaciekawieniem.
-Moon... Czy, ty nigdy mnie nie opuścisz-
-Celly... Jasne że tak, Nie opuściłem cię dotychczas i nie opuszczę cię nigdy-stwierdziłem a na pysku Celly zagościł ciepły uśmiech.
-Moon mam jeszcze jedno pytanie...

<Celestial????>
Czytaj dalej »

Nowa para

Celestial i Moon od dzisiaj są parą!
Znalezione obrazy dla zapytania black and white wolf


Czytaj dalej »

Celestial jest w ciąży

Wilczyca Celestial zaszła w ciąże z Moon'em Gratulacje!

Podobny obraz
Czytaj dalej »

Od Moon cd Celestial

-Tak?-
-A morze wyjdziemy na nocny spacer... No nie wiem, nad wodospad życzeń?-
-No dobrze-Powiedziała i uśmiechnęła się. Wyruszyliśmy od razu. Było miło gdy chłodny wietrzyk przeszywał las. gdy dotarliśmy... Było przepięknie. wodospad wyglądał jakby był oświecany małymi lampkami. wziąłem jednego srebrnika w wrzuciłem do wodospadu wypowiadając życzenie.
-Chciałbym, mieć szczęśliwa i dużą rodzinę... Z Celestial- Celly uśmiechnęła się i zaproponowała zostać tu całą noc. Było bardzo miło, Cały czas rozmawialiśmy i się śmialiśmy. A Celestial jakby zapomniała o swojej stracie. Leżeliśmy i opowiadaliśmy o przyszłym potomstwie.
-A morze nazwiemy je Accalia albo Ayame?-zaproponowała Celly
-A morze Moon?-Zaśmiałem się, a ona udawała obrażoną. Po chwili
-Moon? mam propozycje

<Celestial c:>
Czytaj dalej »

Od Moon'a

Ja i Celestial leżeliśmy w jaskini. Większość watahy dalej jej nie wierzyła ,więc całe dnie spędzałem razem z nią. Większość dnia leżeliśmy i nie rozmawialiśmy, ponieważ Celestial dalej była złamana.
-Moon?-Zapytała pewnego wieczoru.
-tak?-
-Bo... Pamiętasz jak rozmawialiśmy... Wtedy jeszcze przed tym jak wyruszyłeś na Czarny grzbiet?-
-Tak... A co?-zapytałem a Celly się zaczerwieniła.
-No, przemyślałam to co powiedziałeś i... Ach-
-No, co?-zapytałem a serce zabiło mi szybciej.
-Jaa... Też chciałabym mieć szczeniaki... Z tobą Moon- Po tych słowach Celestial popatrzyła na mnie swoimi proszącymi ślepiami. Nie wiedziałem co powiedzieć, to było trudne pytanie.
-Celestial ja... ja...-
-Tak wiem... nie powinnam się pytać-powiedziała i położyła głowę na łapach.
-Nie to nie tak... Ja, też chce mieć z tobą szczeniaki

<Celestial?>
Czytaj dalej »

Wyprawa!

Convel wyrusza na wyprawę do Tęczowej Doliny!
Czytaj dalej »

sobota, 28 stycznia 2017

Convel cd. Calme

- Albo inaczej... po prostu chcę ci coś powiedzieć - zmieniłem zdanie.
Calme trwała w milczeniu, czekając, aż się odezwę.
- Pójdźmy znów nad morze, Cal. Zabierzmy tam wszystkich, których znajdziemy - poprosiłem. - Niech wszelki smutek i żałoba odpłyną razem z falami gdzieś na drugą stronę. Chcę żyć tak jak dawniej, Calme. Też wszystko straciłem. Ale wszyscy musimy się w końcu pozbierać.
- Cóż... dobrze - odparła wadera. - Poszukajmy reszty, weźmiemy ze sobą każdego, kto da się namówić.
- Ty idź na zachód, poinformuj Asar i wszystkich, których znajdziesz na zachodniej części terytoriów. Ja przeszukam wschód i zgarnę Celly - powiedziałem, wstając z wolna.
Calme popatrzyła na mnie i przełknęła ślinę.
- Nie martw się o mnie - szepnąłem i trąciłem ją nosem w ciepłą szyję. - Idź po resztę. Spotkamy się na początku Szlaku - po tych słowach spojrzałem Alfie prosto w oczy i skinąłem łbem. Odwróciłem się i odbiegłem, zostawiając Calme na polanie.
Chyba, że też już pobiegła.
Przemierzałem całą wschodnią część, aż w końcu znalazłem Nigrę. Niestety tylko ją. Powlokła się za mną niechętnie, gdy usłyszała, że muszę wstąpić do Celestial.
* * *
Przed jaskinią panowała cisza. Nigdzie nie było Kangae ani Graybacka. Ostrożnie wszedłem do jaskinii, gdzie zastałem Celestial wtuloną w czarne futro Moona.
- Celly? - spytałem łagodnie.
- Czego chcesz?! - wykrzyknęła przez łzy.
Moon trącił ją lekko nosem.
- Po co przyszedłeś? - zapytała, z całych sił starając się uspokoić.
- Chcę, żebyś poszła ze mną - odparłem.
- Gdzie?
- No... gdzieś. To taka mała niespodzianka.
- Nie lubię niespodzianek - fuknęła, podnosząc się z ziemi.
- Czyli pójdzie - powiedział z lekkim uśmiechem Moon.
- Ty też, Moon - skinąłem łbem na czarnego wilka.
- Tego się nie spodziewałem - zaśmiał się i stanął obok Celestial.
- Chodźcie. Musimy dotrzeć na Szlak. Tam spotkamy się z Calme i resztą watahy.
- Reszta też idzie? - zdziwiła się Celly, opierając się trochę na Moonie.
- Idzie. A ty, Celestial, jesteś w stanie przebyć nieco dłuższy dystans? - spytałem.
- Nic mi nie jest - znów fuknęła.
Zamilkłem i odwróciłem się, a Moon i Celly wyszli za mną z jaskinii. Nigra czekała na zewnątrz. Na widok córki Alfy cofnęła się o krok, ale wróciła na swoje miejsce, gdy rzuciłem jej wymowne spojrzenie.
- Moon, upoluj coś dla Celestial. Znajdziesz nas po zapachu. A ty, Celly, będziesz szła obok mnie, na wszelki wypadek - powiedziałem. Gdy córka Alfy stanęła obok, wolnym krokiem ruszyliśmy z miejsca.

<Calme? Trochę poczekam, ale chcę, żebyś odpisała jednocześnie Convelowi i Mirabilisowi, gdy znajdujesz go w jaskinii Asar, a potem dotarła na Szlak do Morza, gdzie nasz "orszak" będzie czekał xd>
Czytaj dalej »

piątek, 27 stycznia 2017

Grayback cd Kangae

Dziewczynie w końcu udało się otworzyć klatkę z kurczakami, a wtedy wszystkie zwierzęta wybiegły na zewnątrz. Alegria, najmłodsza wilczyca zapiszczała z radości i rzuciła się w pogoń za jednym z nich. Było to takie... Nieporadne. Nie wiedziała, jak się poluje.
- Smacznego, Kan. - rzuciłem luźno do wadery, po czym podszedłem od tyłu do kurczaka. Niczego się nie spodziewał, więc szybko zginął.
Wokół naszej klatki zebrała się publika. Ciekaw jestem, co ich tak zachwycało w tym całym "karmieniu zwierząt". Dago. Za co, do cholery? Już Dagome brzmi lepiej. 
Usiadłem przy zabitym kurczaku i spokojnie obserwowałem sytuację - Ayame okrążała swoją ofiarę, lecz nie była pewna co do jej śmierci. Zupełnie, jakby zapomniała jak się poluje... Z kolei obok był Tuke - jego kurczak był już zabity, ale basior co jakiś czas trącał go łapą, żeby się upewnić, czy żyje. No tak, w końcu trafił tu jako szczenię po śmierci rodziców. Mógł nie umieć polować ani stwierdzać, czy na pewno zabił. Następna była Alegria. Była chyba największym widowiskiem.
Wilczyca (chociaż, ja wiem..) biegała po całej klatce w pogoni za uciekającym drobiem ku uciesze kilkunastu gapiów stojących przed szybą. Co jakiś czas również się potykała, co wywoływało jeszcze większy śmiech w pawilonie. Śmieszne? Raczej smutne. 
- No co się gapicie? - mruknąłem, choć wiedziałem że tamci mnie nie usłyszą. - Szukacie sensacji w czyimś nieszczęściu. Tak, to typowo ludzkie.
Zauważyłem, jak kobieta od jedzenia znika za jakimiś ukrytymi drzwiami, a następnie zamyka je na cztery spusty. Te drzwiczki... To może być nasza szansa.
- Kan? - szepnąłem rozglądając się za jej położeniem. Wkrótce zza zarośli dobiegł mnie znajomy głos.
- Tu jestem. - odparła równie cicho. - Chodź.
Nie musiała mi dwa razy powtarzać. Zresztą... i tak nie miałem ochoty oglądać jak Alegria pajacuje przed ludźmi, więc pochwyciłem kurczaka w zęby, po czym dałem susa w krzaki. Wylądowałem tuż przy Kangae.
- Jadłaś? - upewniłem się.
- Nie. - odpowiedziała krótko, a jej wzrok padł na moją zdobycz.
- Częstuj się. - poprosiłem i rzuciłem go w stronę wilczycy. - Proszę. Ja nie jestem głodny.
Powoli zabrała się do jedzenia, oddzielając pióra od mięsa. W ciągu kilku sekund z kurczaka zostały tylko kości i pierze. Uśmiechnąłem się do niej i spojrzałem w oczy. Wilczyca niepewnie zrobiła to samo, a wtedy ja odwzajemniłem jej pocałunek.

Kan? Ty to opisujesz :v
Czytaj dalej »

czwartek, 26 stycznia 2017

Kangae cd Grayback

Uniosłam delikatnie pysk, po czym położyłam go tuż przy nosie Gray'a, tak, że zezując mogłam dostrzec jego twarz.
- Gray... - zaczęłam, czując jak język mi się plącze - Ja nigdy... nigdy nie.. chciałam cię skrzywdzić.
- Cóż. - odwrócił wzrok, odsuwając się ode mnie - Rozumiem.
- Nic nie rozumiesz. - odparłam stanowczym tonem. Obrócił głową, żeby w zdziwieniu na mnie spojrzeć. Wtedy to się stało.
Przysunęłam się do niego, po czym... delikatnie ucałowałam. Nie tak, jak robią to ludzie. ,,Polizała go", rzekliby, po czym odeszli, bo nic by to dla nich nie znaczyło. Ale miałam nadzieję, że Gray zrozumie.
Tak też się stało. Ujrzałam jego żółte oczy, utkwione we mnie, na lekko otwarty w zdumieniu pysk. Zaczerwieniłam się, ale nie odwróciłam od niego wzroku. Usłyszałam szelest z lewej strony i obróciłam się.
- Całujecie się? Ayame, oni się kochają! Jak długo już jesteście razem? - nagle jej oczy się rozszerzyły - Czy wy już robiliście TO?!
- Matka nie uczyła cię, że czasem trzeba wsadzić mordę w kubeł i się nie odzywać? - warknął Gray, kierując na nią wściekłe spojrzenie. Cała przyjemność i atmosfera zniknęły. Czułam, jak twarz mi płonie, a jedyne, o czym marzyłam, to znaleźć się głęboko pod ziemią.
- Alegria! - obok niej znalazła się Ayame - Zgłupiałaś? Nie wiesz co to znaczy prywatność?
Chwyciła ją za kark i mocno przycisnęła do ziemi.
- No dobrze, przepraszam! - pisnęła, opierając tynie łapy na brzuchu wadery. Ta po chwili ją puściła.
- Robisz piękne pierwsze wrażenie, nie ma co. - burknęła, na koniec uderzając ją jeszcze w potylicę - Nie krępujcie się, czasem trzeba z nią ostro - rzekła w naszym kierunku, kiedy szczenię się oddaliło.
- No cóż, będę mieć to na uwadze. - szary basior wstał, otrzepując futro z ziemi.
- Jesteście może głodni? - zaczęła, chcąc przerwać ciszę, po czym dodała - Zaraz powinni przynieść tutaj jedzenie.
- ,,Jedzenie"? - zapytał Gray.
- Najczęściej krowy, owce i świnie... A właściwie ich uda i przednie nogi. - mruknęła wadera, kierując się w stronę wejścia do klatki. Czekał tam też Tuke i młoda wadera - Czasem dobrze, jeśli pochodzisz trochę i się pokarzecie. Wtedy sobie pójdą. Możecie położyć się przy szybie, zaaranżować udawaną walkę lub trochę pobiegać, szczególnie kiedy jest ktoś irytujący. Napatrzy się i pójdzie.
- Warto wiedzieć. - mruknął Gray - Ale nie będę skakał jak jakiś tresowany piesek.
- Żadne z nas tego nie robi. - odparła samica - Jednakże, z drugiej strony, trzeba tu jakoś żyć i wykorzystywać różne triki. Zawsze dzielimy jedzenie między siebie. Możecie podejść z nim nieco bliżej tłumu. Czasem też jest dobrze, jak wszyscy się schowamy, bo nikomu nie chce się patrzeć na pusty wybieg.
Gray rozejrzał się po nim uważnie, co ja również uczyniłam. Zobaczyłam w lewym kącie prowizoryczną norę, utworzoną z dużych, sosnowych gałęzi wspartych na drewnianych palach. Nad nią, umocowane w ścianach, pięły się duże kłody, tworzące platformę. Kilka podobnych kijów leżało po całym wybiegu. Na środku było ustawione sztuczne jeziorko, otoczone kamieniami, a obok niego leżał wydrążony pień pokryty mchem.
- Mamy też wybieg na zewnątrz. - powiedział młody basior, widząc nasze krytyczne spojrzenia - Tam jest trochę więcej miejsca.
Nagle coś zaskrzypiało. Wszyscy, jak na komendę, nastawiliśmy uszy i skierowaliśmy głowy w kierunku dźwięku. Do klatki wszedł ubrany na zielono człowiek, a właściwie kobieta. W ręce miała dużą klatkę, w której szamotało się kilka kur, w drugiej natomiast długi kij z pętlą na końcu. Uważnie zamknęła za sobą drzwi i włożyła coś kolorowego do ust. Dmuchnęła i z dziwnego przedmiotu wydobył się przenikliwy pisk, na którego dźwięk troje naszych towarzyszów poderwało się, szczekając donośnie. Uniosłam brwi w nieprzyjemnym zdziwieniu.
- Siad! - usłyszałam donośny głos. My z Gray'em nie wstaliśmy, ale Ayame, Tuke i Algeria błyskawicznie zgięli łapy i jak zahipnotyzowani wpatrywali się w kobietę.
- Dobrze! - krzyknęła, wyjmując coś z kieszeni. Dała to każdemu po kolei, a po chwili podeszła do mnie i basiora. Gray z ociąganiem skubnął smakołyk.
- Aria! - zawołała dziewczyna, po czym najstarsza z trójki wilków podeszła do niej spiesznie, machając ogonem - Łapa!
Wadera posłusznie podała łapę, popiskując zniecierpliwiona.
- Aria? - zapytałam młodego basiora.
- No... ludzie nadali nam swoje własne imiona - odparł pospiesznie - Wątpię, żeby wiedzieli jak naprawdę się nazywamy.
- No to pięknie. - warknął Gray, obserwując z pogardą turlającą się posłusznie Algerię.
- Nas też tak będą tresować? - obruszyłam się. Willow nauczyła mnie kilku komend. Potrafiłam podawać łapę, usiąść, położyć się i przyjść na komendę, ale teraz nie miałam zbytniej ochoty na skakanie i kręcenie się w kółko ku uciesze gawiedzi.
- Tak, każdego z nas tak uczyli. Hannah brała każdego z nas z osobna i uczyła. - przytaknął zapalczywie, po czym skoczył ku kobiecie, kiedy usłyszał ,,Malrey".
- Ciekawe kim ja będę. - westchnął basior, kiedy dziewczyna podeszła do nas.
- Waruj! - krzyknęła na resztę, po czym stanęła przed nami w pewnej odległości. Widziałam, że jej pięść zacisnęła się mocniej na kiju. Zmrużyłam oczy. Chce nas ukarać za niewykonanie polecenia?
- Cess. - zwróciła się do mnie, po czym wyciągnęła rękę z małą kostką. A więc teraz będzie nas uczyć nowych imion, tak? Mają nam się skojarzyć z jedzeniem, tak? Wzięłam niepewnie przysmak, nadal patrząc na kij w jej ręku. Uśmiechnęła się i poklepała mnie po głowie, po czym podeszła do Gray'a. Po wypowiedzeniu ,,Dago", on również otrzymał smakołyk.
- A więc od dzisiaj jestem Dago. Cudownie. - warknął, obserwując, jak podekscytowana Algeria aka Dafne skacze i obserwuje, jak Hannah mocuje się z zamknięciem od klatki kurczaków.
<Gray? Nie kończ tego tak szybko, pamiętaj, że Kan musi zobaczyć swoich poprzednich właścicieli>
Czytaj dalej »

Od Moona do Celestial

Pierwsze co pomyślałem po powrocie. ''Celestial''. Szukałem jej długo... Ale nie znalazłem. Jedynym zakątkiem do jakiego nie zajrzałem była pewna jaskinia. Nie myślałem że może tam być. Wejście było zakryte listkami zwisającymi z góry. Kiedy tam wchodziłem drogę zagrodził mi Mirabilis.
-Moon lepiej tam nie wchodź.- zakazał mi Mirabilis.
-Co... Czemu!?... Czy tam jest Celestial?!-zapytałem z przerażeniem, co jak jej się stało! Co! Dlaczego?!
-Ni... Ah tak... Tak Celestial tak jest tam- powiedział zakłopotany. Wbiegłem do jaskini i ją zobaczyłem. To nie była moja Cely, była zaniedbana jak nigdy.
-Celestial?-zapytałem cicho, wystrzygła uszy i energicznie się odwróciła.
-Moon?... Dlaczego tu jesteś! Nikt nie ma prawa tu przychodzić! Dlaczego przyszedłeś tu po tym co ci zrobiłam?! DLACZEGO!-
-Ponieważ cię kocham! I nie przestanę cię kochać nawet jak nie wiadomo co zrobisz!- przerwałem jej.
-To źle wybrałeś- powiedziała cicho a po jej policzkach przepłynęły łzy. Rzuciła się na mnie i położyła mi łapy na klatce piersiowej. -Moon... Źle wybrałeś

<Celestial... Nie zabij mnie proszę XD>
Kill, kill, kill c:~ Kangae 
Czytaj dalej »

Grayback cd Kangae

- Nie ma więzienia, z którego nie można uciec. - szepnąłem do wilczycy. - Nie trać nadziei.
Pokazałem kły jakiemuś dzieciakowi, który stukał pięścią w szybę. Miał na oko tak z dwa, trzy lata, oczywiście wilcze. Na ludzkie... jak to było... jakieś osiemnaście lat. Chciałem się schować przed wzrokiem ludzi.
- Gray... - odezwała się cicho, wskakując w zarośla. - Myślisz, że będą chcieli nas.. zmusić?
- Pewnie tak. - Poszedłem w jej ślady i wzruszyłem ramionami. - Ale nie martw się, zapewne nie dadzą rady. Mamy tutaj razem z tobą trzy wadery i dwa basiory. Wadera raczej nie będzie z tobą miała szczeniąt, więc z tej strony masz spokój. A Tuke... jest niedoświadczony. Nie będzie wiedział, jak się do tego zabrać.
Ułożyła się w miejscu, gdzie chciwe, ludzkie oczy nie mogły jej dojrzeć.
- Zawsze zostajesz ty. - Podniosła na mnie wzrok.
- Kan... przecież ja ci tego nie zrobię. - oznajmiłem. Czułem jak płoną mi policzki.
- Naprawdę myślisz, że uciekniemy? - O ile się nie mylę, w jej głosie była nadzieja.
- Musimy, Kan. Musimy. - westchnąłem boleśnie.
Jaki sens miałaby egzystencja w tym miejscu? Być tylko atrakcją dla zwiedzających? Czymś, co można obejrzeć, kupić dla siebie lub sprzedać na skórę, jeśli się tylko tego chce?
- A jak nam się nie uda? - zapytała drżącym głosem.
- Musi się udać. Kan, uwierz w to. Proszę. - Delikatnie położyłem pysk na jej wyciągniętych przed siebie łapach. - Dobrze?
Leżeliśmy teraz przytuleni do siebie, niemalże mogłem poczuć bicie jej serca. Zapewne wilczyca była teraz zarumieniona lub zawstydzona, a nawet jeśli, to nie robiła z tym faktem zupełnie nic. Tak dawno nie czułem podobnego uczucia... ciepła drugiej osoby. Nawet nie wiedziałem, jak bardzo mi go brak.
This is the end, beautiful friend
This is the end, my only friend, the end... 
Wsłuchałem się w głosy ludzi na zewnątrz. Matka upominała swoje dziecko, aby nie trzymało rąk przy szybie. Troszczyła się o nie... Ludzie troszczą się o swoje dzieci? Po co? Przecież i tak długo nie pożyje. Albo wyrośnie na mordercę.
I'll never look into your eyes, again...
- Kangae. - przerwałem jej rozmyślania. - Nie otrzymałem od ciebie odpowiedzi.
- Jakiej odpowiedzi? - mruknęła. Chyba nawet nie przeszkadzał jej mój łeb.
- Nie odpowiedziałaś mi na to, że mi się podobasz. - Wzruszyłem ramionami.
Desperately in need...of some...stranger's hand
In a...desperate land

Kan? :v
Czytaj dalej »

Od Moon'a; wyprawa 4/4 i powrót

Po moim treningu znów wróciłem do klatki. Byli wszyscy prócz Aruna
-gdzie jest Arum?- zapytałem przez chwilę panowała cisza
-wzięli go na polowanie-powiedziała przerażona.-Może nie wrócić-
-Co! Dlaczego!?-krzyknąłem niepewnie nie
-ponieważ Leśniczy, nienawidzi Aruma... Nie wiemy co mu zrobi- po tych słowach mnie wstrząsnęło, co! Dlaczego? Po co! Czemu! Przez parę godzin Arum nie wracał. Nic nie mówiliśmy
-Musimy z tąd uciec-odparłem po chwili poważnie -nie mamy wyboru.
-ale... Stąd nie da-
-Jesteśmy wilkami czy jakimiś psami! Nie ma rzeczy niemożliwej dla wilka. Jesteśmy potężni, nieważne czy czystej krwi, czy mieszańce. Jesteśmy wilkami jest nas czworo damy rade! Nawet jak on ma te swoje Pukawki... Damy rade!-
-a jak Arum nie wróci?-
-wróci... Na pewno, nie opuści nas- po tych słowach leśniczy wepchał do klatki zmęczonego Aruma. -Nic ci nie jest?
-Nie... tylko jestem zmęczony- nie wierzyłem mu, był słaby czuć było strach i niepokój.
-uciekamy...jutro.

***

Przez noc o powiedziałem im jedynie mój plan, lecz nazajutrz go zrealizowaliśmy. Mój plan był prosty. Przyszedł leśniczy plan szedł po mojej myśli wsią mnie. Gdy poszedł po sprzęt ja porwałem klucz i otworzyłem resztę.
-okej, wiecie co robić?-
tak- powiedzieli, i przytaknęli głowami. Nim było za puźno wylecieliśmy przez otwarte okno.
-Nie wierzę, że uciekliśmy!- Uradowana Lara tarzała się po ziemi. To było dość dziwne-to co teraz robimy?- Zapytaj Alex
-ja idę na sam szczyt tej góry- odpowiedziałem z dumą
- to powodzenia -powiedziała Lara i uśmiechnęła się-Hej Czekajcie Mam pytanie!- Zawołałem, zanim wszyscy się rozeszli.
- tak?- zapytał Arum-daleko jest stąd na sam szczyt?-
-nie... masz przed sobą parę godzin-
-okej dzięki i do zobaczenia... Kiedyś!-na te słowa wznowiłem swoją wspinaczkę minęło parę godzin i byłem na szczycie


Powrót
Można, by rzec, że widoki były niesamowite. Pełno i zwierzyny roślin. Z tąd góra nie wyglądała groźnie, wyglądała jak wzniesienie. Tylko ponad chmurami! Chciałbym podzielić się ze wszystkimi tym widokiem, lecz się nie da. Ale znalazłem to! Najrzadszy kwiat świata, który na dodatek nie więdnie. Był piękniejszy nirz się spodziewałem. Wyrwałem kwiat z ziemi i poleciałem na dół. Mam Nadzieję, że Celestial się spodoba... I, że dalej mnie lubi. Nie e traciłem ani chwili, biegłem, ażeby jak najszybciej być na dole. Moja Podórz powrotna nie była długa powiewarz trwała trzy dni. Gdy byłem na dole poczułem już że to teren watahy. Nareszcie wróciłem, wróciłem do domu.
Czytaj dalej »

Kangae, cd. Grayback

Zdębiałam.
- Czyli co mogą nas... zmusić?
- No tak. Czasem tak robią. - wzruszyła ramionami - Szczególnie z zagrożonymi gatunkami.
- ,,Zagrożonymi"? - wtrącił Grayback, zerkając za siebie.
- Czyli zwierzęta, które coraz rzadziej występują w przyrodzie. - zaczęła tłumaczyć Ayame - Głównie tygrysy, wilki i niedźwiedzie.
- Co tu jest tygrys? - zapytałam. Kiedyś to słowo obiło mi się o uszy, ale niekoniecznie zapamiętałam z czym się wiąże.
- Taki ogromny kot. Pomarańczowy w czarne paski. Mieszkają kilkaset metrów od nas. - ziewnęła wadera.
- A... co mieszka koło nas?
- Lisy! - krzyknęła zapalczywie Alegria - Ostatnio rozmawiałam z Rudą i powiedziała, że ponoć mają zaserwować nam ŻYWE kurczaki, na które można polować! Rozumiesz, Ayame?! Polować!
- Cicho. - warknęła starsza samica. Jęknęłam cicho.
- Kurczaki. - powiedział powoli Gray. - Żywe kurczaki.
- No tak! - wykrzyknęła młoda, szczekając donośnie.
- Chyba sobie ze mnie kpicie. I to ma być taka atrakcja? - położył się i przycisnął uszy łapami do głowy. Obejrzałam się i ujrzałam kilka dziwnych oczu w rękach ludzi, które co jakiś czas błyskały światłem. Mój Pan miał coś takiego. Czasem błyskał światłem na drzewa, a kiedy wracał do domu, pokazywał obrazki, które wyglądały dokładnie jak te rośliny. Nazywał to zdjęciami.
- A co jest złego w kurczakach? - zapaliła się Algeria - One są pyszne! I w dodatku będzie można na nie zapolować! Nigdy nie polowaliśmy!
- Mów za siebie. - mruknął Gray, prostując się.
- A ty kiedyś polowałeś? - zainteresował się Tuke. Basior parsknął.
- No ba.
- A ona? - zapalczywa waderka wskazała na mnie łapą. Zaczerwieniłam się.
- Też. - odparł.
- Na co?! Na krowy czy owce?
- Co? Na żadne krowy, na żadne owce! - odburknął urażony.
- Na... jelenie... Zazwyczaj. Lub sarny. - odparłam cicho, nie patrząc na nich.
- Mieliście watahę?
- No tak. Nadal ją mamy i wrócimy do niej, jak tylko się stąd wydostaniemy. - mruknął Gray, obchodząc ściany klatki i patrząc z pode łba na  ludzi. Ruszyłam za nim, nadal niepewna tych wilków.
- Ha, powodzenia. - zakpiła najstarsza samica - Już próbowaliśmy. Nie da się.
<Gray?>
Czytaj dalej »

Grayback cd Kangae

- No więc... - utkwiłem wzrok w waderze, która przed chwilą się odezwała. - Mam na imię Grayback, a to jest Kangae.
- Miło mi. - Wilczyca odparła ciepło. - Ja nazywam się Ayame, basior to Tuke a to młode zwie się Alegria. Jak tu trafiliście? Nie wiedziałam, że będziemy mieli nowych.
Zaśmiałem się ponuro. My też nie wiedzieliśmy, że tu trafimy. Człowiek z uporem stukał w szybę, jakby oczekiwał na to, że rzucimy się sobie w ramiona i będziemy skakać z radości na widok innych wilków. Nie.
- Cóż... takie dziwne istoty w niebieskich rzeczach nas tu oddały z targu. - opowiedziała w skrócie Kangae.
- Ah tak... - Ayame uśmiechnęła się nostalgicznie. - Mieszkaliście na wolności, tak?
Potwierdziłem. Niby gdzie mieliśmy mieszkać? W klatkach?
- Też tam kiedyś mieszkałam... - rozmarzyła się. - Tak samo, jak Tuke. Alegria urodziła się w niewoli.
Zauważyłem, że dwa pozostałe wilki się nie odzywają. Basior sprawiał wrażenie zawstydzonego, a Alegria wręcz paliła się do rozmowy, ale nie chciała przerywać Ayame.
- Czy tutaj robi się cokolwiek oprócz bycia? - zapytałem. Byłem święcie przekonany, że odpowiedź brzmi "nie".
- Właściwie to nic. - westchnęła boleśnie. - Całymi dniami ludzie się na nas gapią, jakby nie mieli nic innego do roboty. Żyjemy tu, oddychamy. Jemy padlinę lub to, co nam rzucą. Nasze życie ogranicza się do chodzenia w tę i we w tę licząc na cokolwiek innego. Nic się nie dzieje... Czasem ktoś umiera. Czasem wynoszą jakiegoś bachora. Czasem komuś się rodzą szczeniaki, ale to należy do rzadkości. Czasem sami próbują coś zdziałać, aby zwierzęta zaszły w ciążę i żeby było na co patrzeć. Bo wiecie... mały, słodki szczeniaczek przyciąga więcej uwagi niż stara i znudzona życiem wilczyca.
Spojrzałem na Kangae. Coś czuję, że MUSIMY stąd uciec.

Kan?
Czytaj dalej »

Kangae cd Grayback

Próbowałam znaleźć jakiś słaby punkt tego, w czym się znaleźliśmy. Nie mam zamiaru spędzić reszty życia na kilkudziesięciu metrach kwadratowych z czwórką innych wilków, karmiona martwymi już zwierzętami, bez możliwości biegania czy prawdziwego polowania. Co mogę tu robić? Spać, jeść, pić i kręcić się z kąta w kąt? Już nigdy nie zobaczyć reszty?
To zadziwiające co dwa lata życia na wolności mi uświadomiły.
Ale przynajmniej jest ze mną Gray...
Pewnie myśli, że mam go gdzieś, że nie obchodzi mnie zupełnie jego osoba. Chol.era, dlaczego tak to odebrał? Albo dlaczego ja nie umiem normalnie mówić o uczuciach?
- Kangae? - usłyszałam jego cichy głos
- Co?
- Słyszysz to?
Rzeczywiście, po nastawieniu uszu usłyszałam, jak ktoś otwiera bramkę, a chwilę później poczułam woń obcych wilków. Podskoczyłam do Gray'a, chcąc być jak najbliżej niego.
Zobaczyłam, że drzwi do klatki się otwierają i do środka wchodzi trójka innych wilków. Ich oczy były utkwione w nas obojgu. Przełknęłam ślinę. Dwie wadery i jeden młody basior. Jedna z nich była jeszcze podrostkiem, nie mogła mieć więcej niż półtora roku.
- No, miejmy nadzieję, że się dogadacie. - mruknął ktoś spoza mojego pola widzenia, a chwilę po tym dostrzegłam, jak męskie ręce zdejmują im z pysków kagańce, po czym czochrają sierść na ich głowach i znikają. Przyglądaliśmy się sobie uważnie, czekając na ruch któregoś z nas. Pewnie gdybyśmy spotkali się w lesie, na naszych terenach, doszłoby do ostrej bójki i wygonieniu ich z miejsca watahy.
- Nowi. - usłyszałam głos, który należał do czekoladowej wadery o niebieskich oczach.
Usłyszałam ciche pukanie za sobą, na którego dźwięk aż podskoczyłam. Obejrzałam się i dostrzegłam jednego z pracowników, który stał za szybą, razem z kilkoma innymi ludźmi. Najwyraźniej chciał nas popędzić.
<Gray?>
Czytaj dalej »

Grayback cd Kangae

Wkrótce oboje zostaliśmy przeniesieni do innej klatki. Co prawda była ona większa niż wszystkie, w których byłem, ale nadal nie była otwartą przestrzenią. Jedna z jej ścian była przeszklona, aby ludzie mogli nam się przyglądać. Parsknąłem z pogardą, gdy kobieta odwiązała mi kaganiec i obrożę. Nie gryzłem, nie walczyłem. Moim ciałem zawładnęła chłodna obojętność.
Tymczasem Kangae zwiedzała nasz nowy "dom". Obwąchiwała każdy kwiatek, zaglądała pod każdy kamień. Mnie osobiście niezbyt obchodziło, że tu są jeszcze trzy inne wilki. A poza tym nadal byłem urażony po uwadze tamtej kobiety: "pewnie urodziły się w niewoli". Jeszcze czego. I tak na marginesie... "parkę"? Będą mieli nową parkę? Świetnie. Mam nadzieję, że następnej się nie doczekają.
- Gray. - cichy głos Kangae wyrwał mnie z zamyślenia.
- Tak, Kangae? - zapytałem. Czułem jak uchodzi ze mnie chęć życia. Tak, jakby kiedykolwiek ona była. Okropne uczucie.
- Jak myślisz, jakie one będą? Nowe wilki. Zamknąłem oczy, pozwalając mojemu umysłowi na sprowadzenie ponurych wizji.
- Nie wiem, Kan. - odparłem obojętnie. - Wiem natomiast, że jak jakiś obcy młodziak spróbuję cię dotknąć, to...
- Gray! - Położyła uszy po sobie. - Nie mów tak. Nie jestem twoją własnością, żebyś mógł sobie przywłaszczać prawa do mnie.
- Wybacz. - mruknąłem i z łoskotem upadłem na bok.
Może lepiej będzie, jak już nie będzie musiała na mnie patrzeć. Przypomniałem sobie jej reakcję na moje wyznanie - niczego innego nie mogłem się spodziewać. Wilczyca odwróciła się w inną stronę, a ja podszedłem to szyby. Pusty korytarz zdobiony rysunkami psowatych. Czy właśnie to będę oglądać do końca mojego nędznego życia? Ten sam, pusty korytarz? Nie mogę tak żyć... Musi być stąd jakieś wyjście. Wybicie szyby? Zbyt ryzykowne. Przekopanie się pod spodem? Zapewne nasza klatka jest obetonowana kilka kilometrów w dół. Niemalże na pewno.
A inne wilki... Cóż, byłem ciekawy jakie się okażą. I ile ich będzie. Może nie będzie z nimi tak źle? Ciekawe, ile już tu mieszkają. Czy to zaakceptowali. Czy próbowali już ucieczki...
- Kangae... - szepnąłem w nadziei, że wilczyca mnie usłyszy. I zwróci na mnie uwagę. Chciałem zapytać jeszcze raz, o to, co sądzi o moim wyznaniu. W ostatniej chwili się rozmyśliłem.
- Co? - Przechyliła głowę i zmrużyła oczy.
- Słyszysz to? - Moje uszy skierowały się w stronę terkoczącego dźwięku, jakby ktoś otwierał furtkę. Potem poczułem woń obcych wilków.

Kan?

Czytaj dalej »

Kangae cd Grayback

O nie. Nie, nie, nie, nie, nie. Nie pozwolę znowu się kłuć, nie ma szans. Moja irracjonalna fobia wzięła się znikąd i wiedziałam, że w sumie nie ma się czego bać, ale... Cóż.
Zaparłam się łapami na progu i mocno osadziłam się na zadzie, popiskując. Zobaczyłam, że Gray również się zapiera. 
- Chodź, tam nie ma nic strasznego. - powiedział ten, który mnie prowadził, ale nie miałam zamiaru iść mu na rękę. Zacisnęłam zęby na lnianej smyczy, szarpiąc ją uparcie.
Nagle w korytarzu ujrzałam młodą kobietę w białym ubraniu. Uśmiechnęła się na widok mężczyzn, ale kiedy jej wzrok spoczął na nas, jej twarz stężała w zdziwieniu.
- To są wilki?
- Cóż, nie da się ukryć. - mruknął ten za mną, zapinając Gray'owi kaganiec. Po chwili poczułam, że lina przestała się tak naprężać, a ręka mężczyzny wyszarpnęła mi ją z zębów i sprawnym ruchem założyła krępujący materiał na pysk.
- Znaleźliśmy je na targu... Ten świat jest coraz bardziej pokręcony. - mruknął - Podejrzewamy, że urodziły się już w niewoli, a teraz ktoś próbował je sprzedać na futra.
- Biedactwa. - mruknęła kobieta. - Cóż, lepiej by było, gdybyście zadzwonili, ale ostatnio przyjęliśmy do siebie trzy inne wilki... Może uda im się zadomowić.
Znowu ktoś objął mnie i próbował podnieść. Może powinnam się szarpać i sprzeciwiać, tak jak Gray? 
Wnieśli nas do przestronnego, białego gabinetu z dwoma stołami. Na jednym postawili mnie, na drugim basiora. Czułam coraz większy niepokój z nim związany, widziałam również, że i on nie czuje się najlepiej.
- Jak widzisz, ten nie ma łapy. - mruknął facet, oddychając ciężko po dźwiganiu wilka.
- Jest też ślepy na jedno oko. - zauważyła lekarka. - Ale to chyba mu nie przeszkadza. Nie jest już młody, a rana na łapie jest już stara, więc chyba żył bez niej dłuższy czas. Tak czy siak, miejmy nadzieję, że inne wilki nie będą się nad nim znęcać z tego powodu.
- Czyli zostaje u was.
- Tak przypuszczam. - mruknęła kobieta, przygotowując coś na boku. - O ile obydwa nie mają wścieklizny, to myślę, że można je już przygotowywać na spotkanie z innymi. Jeśli oczywiście szef się zgodzi na przyjęcia dwóch kolejnych wilków, ale sądzę, że z tym problemu nie będzie. Ma świra na punkcie ratowania zagrożonych gatunków, więc pewnie będzie się cieszył na wieść o nowej parce.
Odetchnęłam z ulgą. Więc oboje będziemy żyć.
<Gray?>

Czytaj dalej »

środa, 25 stycznia 2017

Grayback cd Kangae

Oparłem się przednimi łapami o drzwiczki klatki i zaskowyczałem. Potem wcisnąłem nos pomiędzy kraty i żałośnie westchnąłem. Z klatki do klatki, gdzie teraz? Do rzeźni? A może do schroniska?
- Gray, uspokój się. - poprosiła Kangae, kładąc po sobie uszy. - Proszę. Ja myślę.
- Dobrze. - mruknąłem i usiadłem w kącie. Każda próba wydostania się z klatki kończyła się klęską, jak niby miałem się uspokoić? - A o czym tam myślisz?
-  Kogo pierwszego wezmą na rosół. - zaśmiała się. - Gray, wyluzuj trochę. Też się stresuję, ale może tym razem nas wypuszczą? Zobacz, zdjęli nam kagańce.
- I przestraszyli sporą grupę ludzi. - odparłem kładąc pysk na łapach. Wzrok utkwiłem w Kangae. Wilczyca jednak miała zamknięte oczy.
Postanowiłem skupić się na niezbyt pozytywnej wizji mojej przyszłości: najpewniej znowu gdzieś nas oddadzą, albo zabiją. Szansa na odzyskanie wolności była znikoma. Gdzieś z oddali dobiegła rozmowa między dwunogami w niebieskich ubraniach. Może dowiem się czegoś więcej.
- Nie jestem pewny. - zaczął jeden. - Ale wiem, że to na sto procent wilki. Kto trzyma wilki na targu?...
- Jeden z nich nie ma łapy. - wtrącił się inny.
- Tak, ale to zawzięte bydlę. Nie wyglądał mi na umierającego, więc może sobie jakoś radził. - odpowiedział tamten.
- To co z nimi robimy? - Głos następnego był inny, jakby nie było go w pomieszczeniu.
- Chyba ich nie wpuścimy, nie? - Numer Jeden postanowił wtrącić swoje trzy grosze.
- Nie. - mruknął Numer Dwa. - Wydaje mi się, że niedaleko jest Zoo. Myślicie, że przyjmą dwa wilki?
- Jednego na pewno.
- O którym mówisz?
- Pewnie, że o tym jasnym. Kalece może się nie udać.
- I niby co z nim wtedy zrobią?
- Najpewniej uśpią.
O nie. Nie pozwolę się nazywać kaleką. Poza tym... Jakie zoo? Co to jest? Inna nazwa rzeźni? Wyciągnąłem się i spojrzałem na rozmyślającą Kangae. Była śliczna. Gray, ty idioto.
- Kangae... Co to jest zoo? - zapytałem, delikatnie trącając ją nosem w policzek.
Wilczyca zrobiła wielkie oczy.
- To takie miejsce, w którym trzyma się dzikie zwierzęta, żeby ludzie mogli je pooglądać... A czemu pytasz? - Zmrużyła oczy.
- Wiozą nasz tam. - odparłem chłodno. - A co to znaczy, że się kogoś usypia?
Przełknęła hałaśliwie ślinę.
- To znaczy, że podadzą ci taką dawkę leku, że już się nie obudzisz... - wymamrotała.
- Jak to już się nie obudzę? - parsknąłem.
- Normalnie. - odpowiedziała. - Przestaniesz żyć. Gray... Po co ci ta wiedza?
- Bo powiedzieli, że pewnie mnie uśpią. Bo nie będą chcieli kaleki. - Właśnie dotarł do mnie sens tych słów.
Wilczyca schowała pysk między łapy i wydała z siebie cichy dźwięk. Resztę drogi spędziliśmy w milczeniu.
***
- No, chodź mały. - Jeden z ludzi ostrożnie pociągnął za smycz.
- Sam jesteś mały. - burknąłem, choć wiedziałem, że i tak mnie nie zrozumie. - I nigdzie stąd nie idę.
Tymczasem drugi z wysokich dwunogów mocował się z Kangae. Była znacznie bardziej uległa ode mnie, więc tylko wyskoczyła z klatki przy pierwszym szarpnięciu smyczy. Mnie musieli wynieść, ale od razu po tym postawili mnie na ziemi. Zaparłem się mocno łapami i cały ciężar ciała przeniosłem ma swój tył.
- Gray, proszę. - Kangae położyła po sobie uszy.
Poszedłem do przodu tylko dla tego, że mnie o to poprosiła. To mnie kiedyś zgubi.
Po dłuższej chwili zapierania się, walczenia i próbach przegryzienia smyczy doszliśmy do jakiegoś dziwnego białego budynku, w którym pachniało zwierzętami i lekarzami. Fuj.

Kan?

Czytaj dalej »

Kangae cd Grayback

Po kilku godzinach w upale i skowycie zwierząt zaczęłam robić się senna. Co jakiś czas wynoszono lub przynoszono zardzewiałe klatki z różnymi zwierzętami. Spojrzałam na Gray'a, którego właśnie pieściła jakaś kobieta odziana w szalik, który po pewnym czasie okazał się futrem z lisa. Miała niewyobrażalnie duże oczy i długie, różowe pazury oraz wydęte, czerwone usta. W końcu odeszła, stukając swoimi wysokimi obcasami. Żałowałam, że nie mogę basiorowi nic powiedzieć.
Nagle usłyszałam ostry, głośny dźwięk, który zaczął drażnić moje uszy. Uniosłam głowę, zaniepokojona, a kątem oka ujrzałam, że Gray zrobił to samo. Zobaczyliśmy duże, warczące maszyny, które zaparkowały tuż przed nami. Na ich widok rozpętało się prawdziwe piekło; ludzie zaczęli krzyczeć, chwytać co popadnie i uciekać w panice.
Zerwaliśmy się z miejsca, oboje zaniepokojeni rozgardiaszem. Zobaczyłam, jak Gray próbuje rozerwać smycz, trąc nią o naszpikowany drzazgami pniak. Mimo to, nic to nie dało.
Poczułam, jak coś trafia mnie w żebra i popycha na ziemię. Jeden z dwunogów w ciemnoniebieskim ubraniu właśnie rzucił się na innego człowieka. Cofnęłam się, aż poczułam koło siebie ciepłe futro Gray'a. On również się we mnie wcisnął, po czym przylegliśmy do słupa, starając się jak najbardziej zmniejszyć ryzyko potrącenia przez uciekających ludzi. Dlaczego oni tak spanikowali? 
Nagle usłyszałam głosy za sobą. Podskoczyłam gwałtownie, a na widok dwójki niebieskich istot serce podskoczyło mi do gardła. Cofnęłam się najdalej, jak tylko pozwalała mi lina, a z mojego zamkniętego pyska wydarł się cichy warkot, a po chwili usłyszałam, jak Gray mi wtóruje, jeżąc jeszcze sierść na grzbiecie.
- Zobacz... Przecież to wilki... - mruknął jeden z mężczyzn podchodząc bliżej.
- Na takim targu?
- Tego jeszcze nie widziałem... To obrzydliwe. - powiedział ten pierwszy, powoli wyciągając do basiora rękę. Nie ufałam im. Przestraszyli tyle osób, na pewno musiało być z nimi coś nie tak. Poczułam dotyk na grzbiecie i gwałtownie podskoczyłam, wykręcając się, żeby obronić ciało przed atakiem. Nie było jednak żadnego ataku, a ja jedynie uderzyłam ramą kagańca w dłoń człowieka. Cofnął ją natychmiast.
- One się boją, uspokój się. - mruknął pierwszy, po czym zaczął mocować się z liną. Basior podniósł ogon sztywno do góry, ostrzegając człowieka, próbując go jednocześnie zastraszyć. 
Poczułam nieprzyjemne szarpnięcie. Zobaczyłam, że ten jeden trzyma w ręce smycz, którą nadal byłam przywiązana i ciągnął mnie w stronę samochodu. Sapnęłam, zapierając się łapami i odsłaniając kły.
- Chodź, mała, nie daj się prosić. - powiedział, ponownie kilka razy mocniej pociągając za linę. Może powinnam zachowywać się jak Gray? Spróbować ataku i nie iść im na rękę?
Podszedł kilka kroków, a ja postawiłam sztywno ogon i odsłoniłam kły na tyle, na ile pozwalał mi kaganiec. Gdy jednak objął mnie i z cichym stęknięciem podniósł, nie szarpałam się. Poczułam, jak odchyla się w tył pod moim ciężarem i niesie do maszyny. Wykręciłam się i ponad jego ramieniem ujrzałam, że jego towarzysz woła trzeciego faceta w niebieskim ubiorze. Postanowił wziąć chyba przykład z tego, który mnie podniósł.
Gdy znów spojrzałam przed siebie, ujrzałam białe pudełko, w którym były zakratowane drzwi. O nie, nie znowu, nie dam się znów zamknąć w klatce.
Zaparłam się łapami, odpychając się od zderzaka wozu.
- No dalej, wchodź. Tam nie ma nic strasznego. - mruknął, jedną ręką przytrzymując drzwiczki, a drugą napierając na mój grzbiet. Przebierałam łapami, skrobiąc pazurami po metalu, zawzięcie protestując wejściu do klatki.
- Co jest nie tak? - usłyszałam głos z nami. To znowu ten pierwszy. Dyszał lekko, drugi również. Byłam niemal pewna, że Grayback nie dał się nieść tak grzecznie jak ja.
- Chyba sam widzisz, nie? - sapnął. Usłyszałam kroki, krótkie ,,Potrzymaj go", a po chwili poczułam, jak coś podnosi mi tylne łapy, na których oparłam cały swój ciężar. Nie zdążyłam nawet zareagować; po chwili usłyszałam szczęk zamka.
Klatka była większa, niż ta poprzednia. Mogłam się w niej swobodnie obrócić i skulić na końcu, co też zrobiłam. Myślami wróciłam do jaskini i lasu, oraz tego, co zdarzyło się tej nocy. 
<Gray?>

Czytaj dalej »

Kangae cd Grayback

Po kilku godzinach w upale i skowycie zwierząt zaczęłam robić się senna. Co jakiś czas wynoszono lub przynoszono zardzewiałe klatki z różnymi zwierzętami. Spojrzałam na Gray'a, którego właśnie pieściła jakaś kobieta odziana w szalik, który po pewnym czasie okazał się futrem z lisa. Miała niewyobrażalnie duże oczy i długie, różowe pazury oraz wydęte, czerwone usta. W końcu odeszła, stukając swoimi wysokimi obcasami. Żałowałam, że nie mogę basiorowi nic powiedzieć.
Nagle usłyszałam ostry, głośny dźwięk, który zaczął drażnić moje uszy. Uniosłam głowę, zaniepokojona, a kątem oka ujrzałam, że Gray zrobił to samo. Zobaczyliśmy duże, warczące maszyny, które zaparkowały tuż przed nami. Na ich widok rozpętało się prawdziwe piekło; ludzie zaczęli krzyczeć, chwytać co popadnie i uciekać w panice.
Zerwaliśmy się z miejsca, oboje zaniepokojeni rozgardiaszem. Zobaczyłam, jak Gray próbuje rozerwać smycz, trąc nią o naszpikowany drzazgami pniak. Mimo to, nic to nie dało.
Poczułam, jak coś trafia mnie w żebra i popycha na ziemię. Jeden z dwunogów w ciemnoniebieskim ubraniu właśnie rzucił się na innego człowieka. Cofnęłam się, aż poczułam koło siebie ciepłe futro Gray'a. On również się we mnie wcisnął, po czym przylegliśmy do słupa, starając się jak najbardziej zmniejszyć ryzyko potrącenia przez uciekających ludzi. Dlaczego oni tak spanikowali? 
Nagle usłyszałam głosy za sobą. Podskoczyłam gwałtownie, a na widok dwójki niebieskich istot serce podskoczyło mi do gardła. Cofnęłam się najdalej, jak tylko pozwalała mi lina, a z mojego zamkniętego pyska wydarł się cichy warkot, a po chwili usłyszałam, jak Gray mi wtóruje, jeżąc jeszcze sierść na grzbiecie.
- Zobacz... Przecież to wilki... - mruknął jeden z mężczyzn podchodząc bliżej.
- Na takim targu?
- Tego jeszcze nie widziałem... To obrzydliwe. - powiedział ten pierwszy, powoli wyciągając do basiora rękę. Nie ufałam im. Przestraszyli tyle osób, na pewno musiało być z nimi coś nie tak. Poczułam dotyk na grzbiecie i gwałtownie podskoczyłam, wykręcając się, żeby obronić ciało przed atakiem. Nie było jednak żadnego ataku, a ja jedynie uderzyłam ramą kagańca w dłoń człowieka. Cofnął ją natychmiast.
- One się boją, uspokój się. - mruknął pierwszy, po czym zaczął mocować się z liną. Basior podniósł ogon sztywno do góry, ostrzegając człowieka, próbując go jednocześnie zastraszyć. 
Poczułam nieprzyjemne szarpnięcie. Zobaczyłam, że ten jeden trzyma w ręce smycz, którą nadal byłam przywiązana i ciągnął mnie w stronę samochodu. Sapnęłam, zapierając się łapami i odsłaniając kły.
- Chodź, mała, nie daj się prosić. - powiedział, ponownie kilka razy mocniej pociągając za linę. Może powinnam zachowywać się jak Gray? Spróbować ataku i nie iść im na rękę?
Podszedł kilka kroków, a ja postawiłam sztywno ogon i odsłoniłam kły na tyle, na ile pozwalał mi kaganiec. Gdy jednak objął mnie i z cichym stęknięciem podniósł, nie szarpałam się. Poczułam, jak odchyla się w tył pod moim ciężarem i niesie do maszyny. Wykręciłam się i ponad jego ramieniem ujrzałam, że jego towarzysz woła trzeciego faceta w niebieskim ubiorze. Postanowił wziąć chyba przykład z tego, który mnie podniósł.
Gdy znów spojrzałam przed siebie, ujrzałam białe pudełko, w którym były zakratowane drzwi. O nie, nie znowu, nie dam się znów zamknąć w klatce.
Zaparłam się łapami, odpychając się od zderzaka wozu.
- No dalej, wchodź. Tam nie ma nic strasznego. - mruknął, jedną ręką przytrzymując drzwiczki, a drugą napierając na mój grzbiet. Przebierałam łapami, skrobiąc pazurami po metalu, zawzięcie protestując wejściu do klatki.
- Co jest nie tak? - usłyszałam głos z nami. To znowu ten pierwszy. Dyszał lekko, drugi również. Byłam niemal pewna, że Grayback nie dał się nieść tak grzecznie jak ja.
- Chyba sam widzisz, nie? - sapnął. Usłyszałam kroki, krótkie ,,Potrzymaj go", a po chwili poczułam, jak coś podnosi mi tylne łapy, na których oparłam cały swój ciężar. Nie zdążyłam nawet zareagować; po chwili usłyszałam szczęk zamka.
Klatka była większa, niż ta poprzednia. Mogłam się w niej swobodnie obrócić i skulić na końcu, co też zrobiłam. Myślami wróciłam do jaskini i lasu, oraz tego, co zdarzyło się tej nocy. 
<Gray?>

Czytaj dalej »

Grayback cd Kangae

- Kangae? - szepnąłem cicho po wybudzeniu się. W pomieszczeniu było na tyle ciemno, abym nic nie widział, a na domiar złego nie mogłem porządnie się wyprostować, żeby nie wpaść na wilczycę.
- Jestem. - mruknęła szeptem. - Gray... gdzie my jesteśmy?
- Sam chciałbym to wiedzieć, młoda. - westchnąłem i wyciągnąłem pysk, który znowu wylądował na ciele Kangae. - Wybacz, ale tu jest tak mało miejsca...
- Nie przepraszaj. - W jej głosie brzmiało zakłopotanie. - Co z nami zrobią?
Cóż, całe pomieszczenie się trzęsło.
- Nie wiem. Kan, jak się nazywało to coś, którym ludzie się poruszają? - Utkwiłem wzrok w zarysie jej pyska. Chyba. Ciemność nie pozwalała zbyt wiele dostrzec. 
- Emm... samochód? Takie duże z kółkami, gdzie w środku jest dużo miejsca? - upewniła się.
- Otóż, Kan, sądząc po tym wszystkim jesteśmy w samochodzie. - burknąłem i zamknąłem oczy.
Całe pomieszczenie drżało, a spod niego wydobywały się jakieś pomruki, zapewne od silnika. Taak. Samochód wydaje się trafny.
- Boję się. - Wilczyca nie mogła ukryć swoich uczuć. - Co z nami zrobią?
- Mamy dwie opcje. - zacząłem. - Albo nas sprzedadzą na skórę, albo jako wilki-psy do ludzi. Ewentualnie oddadzą nas do jakiegoś zoo i wezmą za to pieniądze...
- Nie chcę do ludzi. - oznajmiła i skuliła się, a mój pysk znalazł się gdzieś pomiędzy jej łapą a brzuchem. - Przepraszam.
- Nic się nie stało. - Uśmiechnąłem się, chociaż ona i tak tego nie zauważyła. - Prześpij się, Kangae. Wydaje mi się, że potem możemy nie mieć zbyt dużo okazji do snu.
- Ale nie zasnę. - Machnęła głową. - Zbytnio się boję.
- A jak położę się obok ciebie? - zapytałem. - Jesteśmy w takiej samej sytuacji. Obronię cię w razie czego. - Odpowiedziało mi milczenie, więc kontynuowałem: - Od razu jak uśniesz pójdę sobie do drugiego kąta i nie będziesz musiała znosić mojej obecności przy tobie. Chcesz?
- Dobrze.. - zgodziła się. Prawdopodobnie teraz się również zarumieniła, ale to tylko przypuszczenia. 
- No to dobranoc. - Położyłem się przy jej grzbiecie i delikatnie przełożyłem łapę przez jej ciało. Mój nos był wciśnięty w futro na karku wilczycy. - Widzisz? Nie jest tak źle.
Jedyne co to odmamrotała coś w odpowiedzi. Wkrótce zmorzył nas sen.
***
Ktoś otworzył drzwi i światło słoneczne wpadło do naszego więzienia. Moim oczom ukazał się człowiek, a w ręku trzymał obroże oraz jakieś dwa dziwne... koszyki? wielkości mojego pyska.
- Kagańce. - mruknęła Kangae. - Gray, proszę, nie rób nic... Może nam tego nie założą.
Niedoczekanie. Mężczyzna chwycił mnie za kark i objął moją szyję kawałkiem sznura, który wcześniej wydawał mi się obrożą. A może nią był? Nieważne. W każdym bądź razie nie kłapałem zębami, a nawet byłem w miarę spokojny. Ale co z tego, skoro i tak założył mi ten kaganiec?
Był okropny. Nie mogłem nawet otworzyć pyska! Co mnie zdziwiło, Kangae przyjęła go ze spokojem. Potem człowiek wyciągnął dwie linki i przypiął nam je. Nie protestowałem. Nie miałem po co. Byliśmy zgubieni.
Następnie zostaliśmy zaprowadzeni na ogromny plac. Było tam mnóstwo zwierząt, a różnorodne zapachy drażniły moje nozdrza. Tak mijały godziny. Razem z Kangae mieliśmy do dyspozycji jedynie plastikową miskę z dziwnie zieloną wodą, a nasze smycze, bo tak ona to nazwała, były przywiązane do jakiegoś pala.
Wszędzie jazgot, wrzask i multum zapachów. Tyle ludzi przewijało się przed naszymi oczami, tyle rąk próbowało wsadzić nam palce do pyska albo pogłaskać, że po jakiejś pięćdziesiątej parze straciłem rachubę. Zostały nam tylko smętne wymiany spojrzeń. Żadne słowo nie mogło wydostać się z naszych gardeł.

Kan?

Czytaj dalej »

Kangae cd Grayback

Zauważyłam, jak Gray upada, a z uda wystaje mu jakiś czerwony kwiat. Bardziej istotne było dla mnie to, że upadł w środku walki z psem, który nadal zapalczywie go gryzł. Poczułam nagły przypływ siły, która pozwoliła mi zapomnieć o morderstwie, którego przed chwilą dokonałam. Widząc, jak myśliwski ogar rozszarpuje mu skórę na karku poczułam wściekłość. I strach.
Niewiele myśląc, rzuciłam się w jego stronę, rozwierając pysk. Z mojego gardła wydarł się dziki ryk, pomieszany z warkotem. Pies zaskomlał, kiedy moje szczęki zacisnęły się na jego grzbiecie. Upadł, a ja nad nim stałam. Mimo tego, w tej pozycji odsłaniałam szyję, nadal zaciskając zęby na jego kręgosłupie. Zorientowałam się o tym chwilę przed psem i błyskawicznie cofnęłam się przed jego kłami, po czym chwyciłam go za szczękę, zaczynając machać głową w tę i z powrotem, tak, jak to zawsze robiłam przy jedzeniu, aby wyszarpnąć kawał mięsa z sarny. Zaczął skomleć i kopać nogami, ale nie puszczałam. Poczułam, jak jeden z pazurów psa rozcina mi skórę na żebrach, więc w przypływie bólu mój uścisk zelżał. Uniosłam głowę, widząc jakich szkód dokonałam. Poszarpana skóra w jedym miejscu zwisała bezwładnie, a w garniturze zębów kilku brakowało, najprawdopodobniej dlatego, że moje kły musiały zrobić sobie miejsce i wypchnęły jego w uścisku.
Skomlał i piszczał pode mną, a ja stałam tak, przerażona tym, co z nim zrobiłam. Poczułam obrzydzenie do samej siebie.
Nagle poczułam jednoznacznie kojarzący się ból w łopatce. Momentalnie się skręciłam, chroniąc się przed kolejnym atakiem. Nie spostrzegłam jednak ani psa, ani weterynarza, a jedynie kolejny czerwony kwiat, lśniący przed moimi oczami. Kiedy uniosłam oszołomiony wzrok, ujrzałam człowieka. Mężczyznę z zarostem na brodzie w stroju myśliwskim. Trzymał strzelbę.
Przez chwilę przez myśl przemknął mi obraz dobrotliwej twarzy Pana, który gładził mnie po głowie.
A potem zdałam sobie sprawę, że dzisiejszy dzień ostatecznie zakończył to, co wiązało mnie z człowiekiem.
<Gray? Gdzie nas zamkną? ^^>

Czytaj dalej »

Convel cd. Calme

Usłyszałem krzyki dochodzące z pobliskiej jaskinii. Słaby, ale rozwścieczony, szczenięcy głos i przerażone krzyki tak znajomej mi osoby...
Calme.
Pobiegłem natychmiast w tamtą stronę.
- Mój ojciec zginął przez moją głupią siostrę, a moja głupia matka ma to gdzieś! - czyj to mógł być głos? Celestial? Ale... niemożliwe! Nie było mnie kilka dni, nie mogło się aż tyle zmienić!
- Calme! - wykrzyknąłem, wpadając do jaskinii i przednimi łapami zrzucając z Calme wściekłe, wychudzone szczenię. Alfa była podrapana, krwawiło jej z lewego ucha.
- Convel? - wyszeptała słabo.
- Wychodzimy - oznajmiłem stanowczo, osłaniając Calme. Celestial, a raczej to, co z niej zostało po śmierci Snorriego, leżała nieruchomo pod ścianą, i tylko wystające kości, które raz po raz unosiły się w górę sygnalizowały, że mała nadal żyje.
- Calme! Czemuś do niej poszła?! I czemu się nie broniłaś?! - zdenerwowałem się, gdy znaleźliśmy się w bezpiecznej odległości od jaskinii.
Milczała.
- Gdybym nie był w pobliżu, Celestial zabiłaby najpierw ciebie, a potem siebie, w podwójnej rozpaczy po stracie obojga rodziców - powiedziałem głucho, wbijając wzrok w pnie drzew, skąpane w rudozłotym świetle zachodzącego słońca. - Ta wataha nie przetrwa bez Alfy. Snorriego już straciliśmy, nie chcę... nikt nie chce, żebyś była następna.
- Przepraszam - wyszeptała Calme. - Chciałam ją zobaczyć. Nie sądziłam, że jest aż tak źle...
- To nie twoja wina. Gdybym lepiej pilnował Mirabilisa, nigdy nie spotkałby się ze Stirminium i nic by się nie wydarzyło - odparłem smutno, po czym położyłem uszy po sobie i podkuliłem ogon. - Nie wracaj do niej - po tych słowach oddaliłem się w las, szukając jakiegoś miejsca, w którym będę mógł spokojnie poużalać się nad samym sobą.
I znalazłem. Rozległą łąkę, porośniętą trawą w kolorze świeżej zieleni, obecnie trwającą w takim samym, złotym blasku, jak i drzewa. Położyłem się na środku i zacząłem płakać, a nagrzewana słońcem przez cały dzień trawa sprawiała, że czułem się nieco pokrzepiony na duchu.
Zaniepokoił mnie dopiero szelest w pobliskich krzakach.

<Ktoś? KTOKOLWIEK?>
Czytaj dalej »

Grayback cd Kangae

Moje źrenice zwęziły się na widok psów, a umysł kazał zamordować je wszystkie.
- Kangae! - ryknąłem rozglądając się za wilczycą.
W końcu ją zauważyłem; stała nad ciałem jakiejś młodej suki myśliwskiej. Pies miał rozszarpane gardło, a Kan krew na pysku. Teraz po prostu stała i przyglądała się swojemu dziełu.
- Kan! - zaskowyczałem skacząc ku niej.
Nie mogłem pozwolić na jakąkolwiek krzywdę, a widać było, że psy nie miały ochoty na herbatkę i ciasteczka.
- Ja... Zabiłam... - wymamrotała niewyraźnie mrużąc oczy.
- Brawo Kan, gratulacje, ale pooglądasz sobie później. - mówiąc to skoczyłem ku niej.
Cel był prosty - odepchnąć Kangae i skopać tyłek psom. Nie wyglądało na trudne. Wilczyca pod naciskiem mojego ciała poleciała na ziemię za sobą, a ja dzięki temu stałem się żywą tarczą.
- No, kici kici, udomowione szczury. - Wyszczerzyłem się szyderczo. Trzy psy jak na komendę zaczęły warczeć i ujadać.
Jeden z nich był w typie wyżła. Wydawało mi się, że on dowodził tą szajką.
Jeden z nich rzucił się ku Kangae, najwyraźniej biorąc ją za najsłabsze ogniwo z nas dwoje, a może po prostu miał nikłe pojęcie o tym, że zła wadera to groźna wadera. Nie pozwoliłem na spięcie, po raz kolejny zasłaniając ją własnym ciałem.
Drugi z psów rozwarł szczęki i zasyczał podobnie jak wąż. Był młody. Przez chwilę nawet było mi szkoda, że skończy swoje życie w taki sposób. Ale tylko przez chwilę. Stracił swoją szansę, kiedy rzucił mi się do gardła.
Nie doczeka się jednak mojej śmierci, tak samo jak wszystkie inne psy myśliwskie. Brak jeden łapy to cena wolności, a nie zamierzam jej sobie dać odebrać.
Niepostrzeżenie Kangae wyskoczyła zza mnie i zjeżyła się na innego psa.
- Kangae... - szepnąłem zmartwiony, ale nie dane mi było skończyć, gdyż przerwał mi atak.
Pies naskoczył na mnie, ale nie trafił w gardło, lecz w łopatkę, a jego szczęki zakleszczyły się właśnie na niej. Nie widział, jak wielki popełnił błąd!
W mgnieniu oka przewróciłem się na ziemię, przygniatając psa swoim ciężarem. Dobiegł mnie cichy skowyt, a zaraz potem mokry rozrywanego mięsa. Jego szczęki po prostu nie wytrzymały nacisku, tak samo jak jego wargi, a skutkowało to tym, że jego pysk został poszerzony. W tym momencie zrobiłem mu już łaskę, wykonując egzekucję.
Więc zostaliśmy dwoje przeciwko dwóm psom.
Kangae i ten drugi nadal stali na przeciw siebie, nie wykonując żadnego ruchu. Wyżeł spokojnie patrzył mi w oczy, jakby założył, że wygrana leży po jego stronie. Nie atakował.
Kątem oka zauważyłem, jak pies rzuca się ku mojej Kangae z zamiarem rozszarpania jej gardła. Nie mogłem na to pozwolić. Wyrwałem się spod mrożącego spojrzenia wyżła, aby chronić Kangae. Pies zanurkował w jej stronę, ale szybko został wypchnięty ze swojego toru. Właśnie sobie uświadomiłem, co najlepszego zrobiłem, ale było już za późno. Musiałem dobić psa, zanim on dobije mnie. Szamotaninę przerwało jednak coś... Ugryzienie komara? Przynajmniej tak to odczułem, a chwilę potem opadłem z sił.

Kan? Wiesz, co robimy ^^

Czytaj dalej »

Kangae cd Grayback

Gray był uśmiechnięty, ale wiedziałam, że chce sprawiać wrażenie silnego wilka, którego nie boli odrzucenie. Zacznijmy lepiej od tego, że go w ogóle nie było, a ja, chole.ra, znowu wszystko zepsułam. Patrzyłam za nim jak odchodzi do sąsiedniego pomieszczenia. Miałam ochotę wykopać głęboka dziurę, wsadzić tam pysk i zacząć wrzeszczeć. Byłam wściekła na swój charakter. Wszystko potoczyło się tak szybko. 
Położyłam się przy ścianie i nos schowałam między łapy, starając się powstrzymać szloch. Czułam się podle. Skrzywdziłam go, prawda? Mój brak zdecydowania go skrzywdził... Brak świadomości swoich uczuć.
Niebieski bławatek wysunął się zza ucha i opadł na ziemię bez żadnego dźwięku. Wiedziałam, że od basiora dzieli mnie ściana jaskini, a wilk ma doskonały słuch. Dławił mnie w gardle dźwięk, ale nie odważyłam się dać upustu emocjom. To pewnie jedynie pogorszyłoby sprawę.
Opadłam na bok, beznamiętnie patrząc na poszarpane płatki kwiatka, który w ciemności przybrał barwę ciemnego granatu. Idiotka z ciebie Kan. Strzel baranka w mur.
Leżałam tak, wsłuchując się we własny oddech, nadal bezczynnie obserwując roślinkę. Myśli powoli ze mnie upływały.
Ciekawe czy śpi.
Usłyszałam cichy szelest na zewnątrz. Nie zareagowałam, myśląc, że to zwykła kuna lub lis. Nadal leżałam, wysłuchując cichych popiskiwań, charakterystycznych dla tych stworzeń.
,,Czy lisy też mają uczucia i rozum?", przeszło mi przez myśl, kiedy wiatr delikatnie zakołysał leżącą przede mną roślinką. Westchnęłam, mocno nabierając w płuca powietrza.
Wtedy mnie zamurowało.
Ten zapach. Zapach, który schował się w podmuchu, kazał mi zareagować nim jeszcze doszło do mnie jego prawdziwe znaczenie. Przetoczyłam się gwałtownie na brzuch, stawiając uszy w stronę wyjścia. Teraz słyszałam wyraźnie coraz głośniejszy dźwięk ujadania i szczekania.
Zerwałam się i zdałam sobie sprawę, że jakiś człowiek wtargnął do lasu z hordą psów. Myśliwskich psów.
- Gray... - wyszeptałam, przerażona wizją obławy.
,,Sfora psów mnie osacza z daleka 
Chcą mnie dopaść, rozszarpać mnie chcą"
Mój Pan proroczo dobierał chwyty na gitarze.
- GRAY! - ryknęłam na cały głos, kiedy kątem oka dojrzałam świecące w półmroku oczy i wpełzający do jaskini. Zjeżyłam sierść i odsłoniłam długie zęby.
,,Charkoczą wściekłe psy, a my nie mamy prawa
Granicy przejść czerwonych rozwieszonych flag"
Prorocze, zaiste.
Myśliwski ogar zbliżał się do mnie, a z lewej podchodził drugi. Wszystko, niby w zwolnionym tempie. Słyszałam głośne szczekanie i wycie psów, zbliżające się kroki człowieka, ale także Gray'a podrywającego się gwałtownie ze snu.
Zdałam sobie sprawę, że bez rozlewu krwi się nie obejdzie. Miałam zamiar skoczyć, gdy nagle coś do mnie dotarło.
Ja przecież też kiedyś byłam taka jak one.
Posłuszna i uległa człowiekowi.
Jak mogłabym zamordować kogoś, kim kiedyś byłam? W kogo byłam wtulona, kto mnie wychował? Kogoś, kto nadal tli się w mojej świadomości?
Nie mogę tego zrobić. Nie zabiję.
Pies, który od jakiegoś czasu już mnie okrążał, nagle wystrzelił wprzód, zwinnie próbując dorwać się do moich pleców. Odruch był jednak silniejszy niż wola.
Odwinęłam się niczym wąż i zatopiłam długie kły w szyi zwierzęcia. Metaliczny smak krwi zalał mi gardło. To były... sekundy. Błyskawicznie puściłam i w oszołomieniu patrzyłam na dogorywającą w kałuży krwi młodą sukę.
Zabiłam
<Gray? Ratujta mnie!>

Czytaj dalej »

Grayback cd Kangae

- Wybacz, Kan. Wiem, że po prostu nie chcesz mnie zranić. - szepnąłem. Szansa na to, że jednak naprawdę coś do mnie czuje? Zerowa. Po co się oszukiwać, a potem cierpieć. - Przepraszam, że ci to powiedziałem. Jeśli chcesz, możesz się już nigdy do mnie nie odzywać, ale teraz pójdź spać, dobrze? Jest ciemno.
- Ale... To nie tak... - Język jej się plątał. Widocznie nie wiedziała, co powiedzieć. - Gray, proszę cię. Ja naprawdę...
Spojrzałem przez wyjście z jaskini. Zimno i ciemno, a poza tym było słychać wycie... Nie wilka. Nie lisa. Nawet nie zagubionego kojota. Psa.
Kangae wzdrygnęła się widząc moją reakcję. Musiałem wyglądać przerażająco.
- No nic, Kangae. Cichutko już. - mruknąłem. - Proszę, idź spać.
- Ale... - zaczęła.
- Żadnych ale, Kan. - przerwałem jej łagodnie. - Proszę, połóż się już.
Jutro to sprawdzę, aczkolwiek wydawało mi się, że wycie dobiegało z bardzo daleka.
- Nie chcę. - burknęła. - Słyszałam wycie.
- To nic. - uspokoiłem ją. - Jakiś pies ma po prostu bardzo donośny głos, a został sam i też się boi.
- Nie zasnę. - jęknęła.
- Jak nie zaśniesz, to się z tobą położę i będę czekał, aż zaśniesz. - zaśmiałem się. - A tego byś nie chciała. Będę cały czas w drugiej komorze, jak coś, to wołaj.

Kan?

Czytaj dalej »

Kangae cd Grayback

Gray podszedł do mnie powoli i uniósł łapę. Wsunął mi za ucho niebieskiego bławatka. Poczułam się nieswojo.
- Podobasz mi się... - powiedział cicho, a w jego oczach dostrzegłam blask niepokoju.
Te słowa odbijały się w moich myślach, aż w końcu dotarł do mnie ich sens. Twarz i uszy zapłonęły mi żywym ogniem i poczułam, jak dreszcz przebiega mi po plecach.
- Ja... um... Gray... - wyjąkałam, plącząc się coraz bardziej. Jak ja mam zareagować?! Nie chcę go zranić, ale nie mogę zebrać myśli i pewnie zaraz palnę coś głupiego przez przypadek. Albo w ogóle nic nie powiem. Miałam mętlik w głowie, jeszcze nikt nigdy nie powiedział mi czegoś takiego....
- Jasne. - powiedział ze smutnym uśmiechem - Posłuchaj, zapomnij o tym, Kangae.... Dobranoc - dodał po chwili, robiąc kilka kroków w stronę dalszego korytarza.
- Nie, Gray, poczekaj! - podskoczyłam do niego i po chwili złapałam za łapę. Obrócił się z nadzieją w oczach - To nie tak.... Ja... Ja nie wiem co powiedzieć... Jesteś dla mnie kimś naprawdę ważnym, nie chciałam cię urazić...

No pięknie, Kan, cudownie, po takim zdaniu już na pewno się do ciebie nie odezwie... Spuściłam wzrok, czekając na to co powie, mając nadzieję, że to nie koniec tego, co nas łączy.

<Gray? Kan jest nieśmiała, ale... :3>

Czytaj dalej »

Od Mirabilisa

Snorriego nie było wśród nas, tata gdzieś zaginął, wilki chodziły w większości przybite. Podły los chciał jednak, żeby moje serce zostało do reszty strzaskane.
* * *
Chodziłem po wszystkich miejscach, węsząc i nawołując Floe po imieniu.
Nie było jej tu.
Sprawdziłem granice wokół watahy.
I tam jej nie znalazłem.
Przepytałem wszystkie wilki w watasze.
Odpowiadały, że jej nie widziały.
W końcu darowałem sobie i usiadłszy nad brzegiem potoku, wykrzyknąłem w przestrzeń:
- Muszę tracić wszystkich bliskich, akurat wtedy, gdy są mi potrzebni?!
Po tych słowach położyłem się na wilgotnym piasku tak, żeby woda potoku obmywała mi łapy.
Cisza. Absolutna cisza, przerywana tylko pluskiem wody. Nawet ptaki umilkły w tej chwili, jakby pogrążone w równie głębokiej żałobie, co ja.
Nagle uświadomiłem sobie, że nie przepytałem jeszcze jednego wilka.
Była nim Asar, właścicielka miejscowego targu i poszukiwaczka przygód.
* * *
- Była tu Floeado? - spytałem, wchodząc do jamy Asar, zanim się jeszcze przywitałem.
- Dzień dobry, Mirabilisie - przywitała się, unosząc brwi. - Tak była tu - mruknęła, grzebiąc w jakiejś skórzanej torbie.
- Była? - spytałem z nadzieją.
- Była, przecież powiedziałam.
- A gdzie jest teraz?
Asar milczała.
- A gdzie jest teraz? - powtórzyłem.
- Obiecałam jej, że Calme się nie dowie - wyszeptała.
Zamarłem.
- Poszła do miasta - szepnąłem, po czym sypnęło się kilka porządnych, wilczych przekleństw.
- Proszę, nie goń jej i nie mów nikomu. Dałam słowo - powiedziała Asar.
- Ten jeden raz zrobię to. Tylko dlatego, że wiesz, gdzie poszła.
- Wróci - stwierdziła Asar, sięgając łapą do piór wyłapywacza snów wiszącego na ścianie.
- Skąd wiesz?
- Amulet Dwojga, który jej dałam, zapewni jej bezpieczeństwo przez całą drogę, tam i z powrotem, a także sprawi, że nie zapomni ona o bliskich, którzy będą czekali na jej powrót - odparła i wyszła ze swej jamy.
Stałem tak jeszcze chwilę, ale ciszę przerwał nagle dziwnie znajomy, wilczy głos, dochodzący gdzieś od wejścia do jamy, od którego byłem odwrócony.
- Jest Asar?

<Znajomy wilku?>
Czytaj dalej »

wtorek, 24 stycznia 2017

Od Floeado - Wyprawa 1/4

Można powiedzieć, że mam dużo zajęć. Praktycznie nie mam wolnego czasu, ponieważ każdego dnia mam zajęcia z Aleksiejem, Asar i Znachorem. Podobno 'przyuczają' mnie do bycia alfą, chociaż to się raczej nie stanie. To wszystko i tak jest bezcelowe, przecież nikt nie zamierza mianować mnie przywódczynią. Po śmierci al... Snorriego nikt się do tego nie kwapi. Potrzebowałam chwili samotności... Gdzie może się udać wilk potrzebujący przerwy?
- Do zobaczenia. - rzuciłam gdzieś w kierunku pustych, zimnych ścian naszej jaskini.
***
- Floe? - Asar wypuściła z łap kubek na mój widok. - Nie powinnaś być na terenach watahy?
- Cóż, aktualnie mam inne plany. - odparłam cicho. - Przyszłam po ciebie po kilka rzeczy.
- W porządku. - Wilczyca zmarszczyła nos. - Czego potrzebujesz?
Zaśmiałam się ponuro. Czego potrzebuję? 
- No więc.. Czegoś, gdzie mogłabym przechowywać rzeczy. - odpowiedziałam luźno. Nie chciałam nic zdradzać o swoich planach wybrania się do miasta.
- A ile rzeczy? - zapytała przegrzebując szafki. - Jest dużo rodzajów rzeczy do trzymania rzeczy. - W tym momencie wyciągnęła jakąś torbę. - Może być? 
- Oczywiście. - Uśmiechnęłam się, a odbierając od niej torbę dodałam: Dziękuję, Asar.
- Nie ma za co. - Odwzajemniła uśmiech.
To dobrze, że nie wiedziała, gdzie idę. Zatłukłaby mnie. Zamierzałam pójść do miasta, do ludzi. Ciekawili mnie... Nawet bardzo. Poza tym, chciałam poznać jakiegoś psa. To dziwne stworzenia - są na tyle do nas podobne, że możemy mieć razem potomstwo, ale jednocześnie na tyle odmienne, żeby służyć człowiekowi.
- Usiądź, Floe. - poprosiła wilczyca i sama usiadła przy stoliku. 
Posłusznie wykonałam prośbę oraz omiotłam całe pomieszczenie wzrokiem. Mieszkanie Asar to... bardzo egzotyczne miejsce, chociażby z powodu różnych, przedziwnych przedmiotów wiszących na ścianach. Znajdował się tam na przykład łapacz snów i coś, co przypominało króliczą łapkę. Uroczo.
- Jest na szczęście. - zwróciła uwagę na obiekt mojego zainteresowania. - Zdobyłam ją w Ameryce.
- Byłaś w Ameryce? - zdziwiłam się.
- Tak, na statku. - odparła z uśmiechem.
- I... jak to jest? - mruknęłam.
- Szczerze? Dziwnie. - zaśmiała się. - Wszystko się kołysze. Ale do rzeczy... Wybierasz się gdzieś?
Nie wiedziałam, co jej powiedzieć, więc tylko wymownie zagryzłam dolną wargę. 
- Rozumiem. - szepnęła. - Mam o tym nie mówić Calme, tak?
Zaprzeczyłam. Nie chciałam, żeby mama się denerwowała.
- Dobrze. - zamruczała cicho podróżniczka. - Gdzie się wybierasz? Kiedy masz zamiar wrócić?
- Wybieram się do miasta. - Skierowałam wzrok na ścianę. - Nie wiem, kiedy wrócę.
Asar nie była zachwycona odpowiedzią i fuknęła coś niesłyszalnie, a potem podeszła do ściany z amuletami i chwyciła jeden z nich. Przedstawiał dwa wilki ze splecionymi ze sobą ogonami. Był malowany, a jeden z wilków był biały. Drugi miał rudo złoty kolor.
- Weź to. - nakazała. - Przyda ci się. Czuję to.
- Dobrze, dziękuję. - Położyłam uszy po sobie na znak zgody.
Grotę wilczycy opuściłam w milczeniu, kierując się w bliżej nieokreślonym kierunku. Szybko ziemia pod moimi łapami przestała być znajoma, a ja znalazłam się na obcym terytorium, uzbrojona jedynie w plecak i ten dziwny amulet.

<kont. samodzielna>
Czytaj dalej »

niedziela, 22 stycznia 2017

Grayback cd Kangae

Było mi cholernie głupio, że odczuwam potrzebę chodzenia wszędzie tam, gdzie jest Kangae. Jeszcze mnie uzna za jakiegoś świra.. Nieważne. Muszę być pewny, że jest bezpieczna.
- Chodźmy. - mruknąłem. - Masz jakieś ulubione miejsce do spania?
- No... - zaczęła cicho. - Nie, chyba nie. Czy mógłbyś mi jakoś doradzić?
- Oczywiście. - odparłem i rozejrzałem się wokół. - Kompleks jaskiń, jakieś pięć minut stąd. Może być?
- Chyba tak. - Wzruszyła ramionami.
Praktycznie przez całą drogę milczałem. Coraz trudniej było mi zachowywać się obojętnie w stosunku do niej. Kiedyś będę musiał się przyznać, więc czemu nie zrobić tego jeszcze dzisiaj? Może będzie na tyle zmęczona, że uzna moje wyznanie jako sen. Nie zaszkodzi spróbować..
A zresztą, i tak nie nastawiałem się na pozytywną odpowiedź. Byłbym tylko kulą u nogi.
- No, jesteśmy. - oznajmiłem, gdy w końcu stanęliśmy przed jaskiniami.
Wilczyca rozejrzała się po okolicy i przesiadła, żeby było wygodniej wybrać dogodne miejsce na tymczasową sypialnię.
Ciekawe, czy każe mi spadać, kiedy jej o tym powiem. Albo czy zacznie wołać o pomoc.
- Myślę, że ta będzie odpowiednia. - przerwała moje ponure rozmyślania.
- Tak, ja też tak myślę. - zgodziłem się. - No, papa, Kan. Słodkich snów.
- A ty? - Obejrzała się na mnie wchodząc do jaskini.
- Ja tu zostanę. - Uśmiechnąłem się krzywo. - Idź, idź.
- W takim razie.. - Położyła po sobie uszy. Wpędzałem ją w zakłopotanie. - Do jutra.
Już miała odejść, ale jak zwykle musiałem zrobić z siebie idiotę.
- Kan... - szepnąłem. Ku mojemu zdziwieniu, odwróciła się.
- Tak, Gray? - Była senna.
- No... - zacząłem. - Niedługo zaczyna się okres, w którym wilki są trochę pobudzone... Uważaj na basiory, dobrze? Jak coś, to krzycz.
- Gray, przecież ty jesteś basiorem. - zaśmiała się. - Nic mi nie grozi, mam rację?
Tak Kan, masz rację. Przy mnie nic ci nie grozi.
- Coś jeszcze? - zapytała.
- Tak... - Opuściłem wstydliwie wzrok tylko po to, żeby go zaraz podnieść.
- Hmm? - zamruczała sennie.
Ostrożnie wsunąłem jej małego, niebieskiego kwiatka za ucho. Wyglądała prześliczne.
- Podobasz mi się. - wydusiłem z siebie.

Kan? ^^

Czytaj dalej »

Kangae cd Grayback

Woda wolno przesuwała się przed naszymi oczami, a w szuwarach można było usłyszeć nawoływanie kaczek, które już zdążyły powrócić na nasze tereny.
- Jadłeś kiedyś rybę, Gray?
- Cóż, kiedyś udało mi się złapać jedną lub dwie. Czemu pytasz?
- Szczerze mówiąc, to bez żadnego konkretnego celu. Tak... po prostu.
Basior zaśmiał się.
- Ściemnia się. - powiedziałam, unosząc głowę i obserwując niebo - Nie powinniśmy wrócić do siebie?
- Wątpię, żeby coś nam się stało... Wiesz, w lesie jest mało stworzeń, które same z siebie zaatakują dwa wilki.
Nie odpowiedziałam, jedynie przymknęłam oczy i zaczęłam wsłuchiwać się w szum zarośli wodnych, liści drzew i chlupot wody. Kątem oka zobaczyłam, jak Grayback kładzie się na trawie.
- Gray?
- Tak?
- Chciałam ci podziękować.
- Za co?
- No... - zawahałam się - Widzisz, siedzisz tu ze mną, a jeszcze kilka dni temu uczyłeś polować. Zaprowadziłeś mnie do alfy i potraktowałeś jak równą sobie.
Zamilkłam, zdając sobie sprawę jak płytko to zabrzmiało. Dlaczego podziękowania zawsze wyglądają na wymuszone lub po prostu tak, jakby miały być próbą zaimponowania komuś. A może przesadzam i po prostu to tylko moje ,,wydaje mi się"?
- Cóż... Dzięki. - mruknął basior, uśmiechając się lekko.
- Ja już będę szła. - odparłam, podnosząc się z ziemi - Jestem zmęczona... Rozumiesz...
- W takim razie chętnie cię odprowadzę... Jeśli nie masz nic przeciwko...
- Nie... oczywiście, że nie. - szepnęłam, przystając, żeby na niego poczekać.
<Gray?>

Czytaj dalej »

Od Yoshiko cd. Nigra Morto

Czekałam, aż wadera dokończy zdanie. Próbowałam wymyślić na prędko jakąś odpowiedź na jej pytanie. Przez kilka sekund stałam w śniegu, a znudzony wzrok Nigry spoczywał na mnie, oczekując jakiegokolwiek dźwięku który bym wywołała. 
- Ja... na razie wystarczyłoby mi pokazanie miejsca, gdzie mogłabym odpocząć. To wszystko. - wyrzuciłam w końcu ku uldze wilczycy. 
- Gdziekolwiek chcesz, bylebyś nie walała się innym pod łapami. - odrzekła bez emocji wadera. - Najlepiej na jednej z skał. 
Skinęłam głową i powoli ruszyłam w stronę skalnej ściany. Po drodze nikogo nie spotkałam - w sumie się cieszyłam. Nie miałam ochoty na bezpośrednie spotkanie ze świeżo poznanymi wilkami. Szłam po zaśnieżonych kamieniach, zostawiając ślady w białym puchu. Dotarłam w końcu do Zaczęłam się wspinać po kamieniach. Poprzestałam na jednym z pierwszych, głównie przez moją wrodzoną niską samoocenę. Usiadłam na omszałym głazie i rozejrzałam się - moim oczom ukazał się krajobraz, który widywałam już kilkukrotnie, tyle że nie z takiej perspektywy. Położyłam się i ułożyłam głowę na łapach. Było wcześnie, aczkolwiek już zaczęło się ściemniać. Za sobą słyszę kroki, pod wpływem wyrobionego wcześniej odruchu, odwróciłam się. Ujrzałam czarną sylwetkę Nigry. 
<Nigra?>
Czytaj dalej »

Od Moona - wyprawa 3/4

Kolejny dzień był Jeszcze gorszy, było zimno woda była zamarznięta,ani żywej duszy...nic! Wdrapywałem się. Dalej na górę byłem bez sił dreptałem po śnierznym,płaskim polu bez niczego prucz śniegu... GŁĘBOKIEGO śniegu. A jeszcze myśl o Celly... Co jej jest czy żyje czy ma się dobrze czy jest wesoła, czy to wszystko na odwrót! W głowie kłębiły mi się myśli biegłej nie patrzyłem na drogę... Po prostu biegłem lecz na moją nie korzyść. Wpadłem prosto głową w chyba Cegłę...

***


Obudziłem się w... KLATCE!
-co ja tu robię?- szepnąłem do siebie
-to samo co my- odpowiedział gróby męski głos. Popatrzyłem przed siebie i ujrzałem klatki w których były wilki -jesteś teraz w chatce leśniczego. Szkoli nas do polowania, jest tu całkiem miło lecz jest ostry. Lepiej się go słuchaj bo... Ach nie chcesz wiedzieć- głos ucichł
-wyglądasz na młodego- odparł chciwy piskliwy głos -nie przerzyjesz tu długów
-Alex! Nie Strasz go!- to chyba była wadera. Miała taki miły madczyny głos - przepraszam cię za niego... Jeśli mogę spytać to jak na ciebie wołają?-wachając się odpowiedziałem
-Moon-
-a więc Moon... - powiedziała wadera - ja jestem Lara, ten który cię na straszył to Alex, a ten trzeci to Arum-. Przedstawiła mi ich i opowiedziała ich i swoją historię.-A ty? Jak tu się znalazłeś?-
- To długa historia... -
Trzy gwiazdki
-biedactwo...-powiedziała Lara
-Szkoda że z tad nie wyjdziesz!-dodał Alex
-Ach... Nie słuchaj go on tylko się droczy-
-Ale to prawda-
- ty zawsze straszysz te szczeniaki!-
-no ale...-
-CISZA!- warknął Arum - słychać was na kilometr! Dostanie nam się!-
wszyscy ucichli. Weszedł leśniczy. Podszedł do mojej klatki, a ja odszedłem jak naj dalej. Warknąłem, krzyk na coś i kiwną palcem
-Nie buj się, nic ci nie zrobią
-jak się nie będziesz szarpał ha ha ha-zaśmiał się chciwo Alex a leśniczy załorzył mi smycz kaganiec i obrorze. Zaciągnął mnie na pole było okropnie zimno. Sam miał na sobie jakąś drógą skórę, na głowie i na nogach to samo. Wskazał mi na zająca który był w zagrodzie. Nic nie jadłem, i byłem przeraźliwie głodny. Leśniczy puścił mnie a ja od razu złapałem królika i zjadłem...

<Kontynuacja własna>
Czytaj dalej »