niedziela, 1 stycznia 2017

Snorri cd Convel - Ukojenie

Czułem jak wrze we mnie krew. Mięśnie pod moją skórą napięły się, a moje serce wybuchło nienawiścią.
- Grayback. - rzuciłem do basiora przez zęby. -  Wiesz, co masz robić.
Convel spojrzał na mnie.
- Później ci wytłumaczę. - zbyłem go. - Psie!
Wrogi wilk odwrócił się, a jego przerażający uśmiech się poszerzył.
- A kogo my to mamy... - zaczął, śmiejąc się szyderczo. - Malutka, biedna alfa, która zaraz straci dzieci. Jak się z tym czujesz, śnieżynko?
Warknąłem. Kiedy jego szczęki już prawie mnie dosięgły, uskoczyłem w bok.
- Lepiej niż ty, psinko. - zrewanżowałem się. - Co, twoja psia duszyczka nie wytrzymuje tego, że ktoś może być od ciebie lepszy, zwinniejszy?
- Stul pysk! - krzyknął. - Zaraz i tak będziesz martwy!
Machnąłem łapą w stronę towarzyszących mi wilków. To był sygnał dla Graybacka, aby wraz z Convelem udali się wyswobodzić dzieci. Zobaczyłem jednak, że nic z tego. Drogę zagrodziły im inne parszywe mieszańce.
Grayback wyszczerzył się do białego wilka. Był to niemalże jasny sygnał do ataku. Ja tymczasem odwracałem uwagę naszego wroga.
Spojrzałem na niego - duży, biały wilk, pomieszany z chartem.
- Moja ostatnia propozycja. - Jego słowa wręcz ociekały jadem. - Albo tereny, albo śmierć. I twoja, i twoich żałosnych przyjaciół.
- Nie zginie żaden z nas! - krzyknąłem.
- Więc zgiń! - ryknął tamten.
Rzuciliśmy się ku sobie niemalże równocześnie. W jednej chwili błysnęły kły i pazury. Popatrzyłem mu w oczy. Jedno z nas musi dziś zginąć. I to nie będę ja.
Basior został przygwożdżony do ziemi przeze mnie, ale najwyraźniej nie zamierzał się poddać. Ja również nie zamierzałem. Wilk miotał się wściekłe i gryzł mnie po łapach, skutecznie uniemożliwiając przegryzienie jego tętnicy. Zacisnąłem kły na jego otwartym pysku, stopniowo zaciskając szczęki. Wył z bólu i walczył jeszcze zacieklej, ale to na nic. Chwilę później poczułem jak jego kość pęka pod moim naciskiem, a on mnie odepchnął. Potoczyłem wie dalej z kawałkiem mięsa wyrwanego mu z pyska w zębach. Niestety upadłem na tyle pechowo, że moja łapa wygięła się w dość dziwny sposób. Zawyłem z bólu, tak samo jak on kilka chwil wcześniej.
- Już.... nie żyjesz. - wykrztusił z siebie, dławiąc się własną krwią.
Jeśli nigdy nie widzieliście wilka bez niczego na górnej części pyska, to nie polecam tego widoku. Znad potoku krwi wychodziła biała jak śnieg kość. Wyplułem jego skórę i na próbę postawiłem nogę na ziemi. Bolała niemiłosiernie.
Tym razem on pierwszy zaatakował, rzucając mi się do gardła. Próbowałem się bronić, ale jego mocne szczęki zacisnęły się tuż przy mojej tchawicy. Czułem, jak ucieka ze mnie życie.
Nie, tak nie może być.
Floe.
Celestial.
Calme.
Mirabilis.
Convel.
Grayback.
Nie wybaczyliby mi tego.
Zaskowyczałem i wbiłem pazury w jego brzuch, tnąc od piersi do podbrzusza. Jego źrenica zwęziła się z bólu, przez co chwilowo rozluźnił uścisk. Wykorzystałem szansę i wyrwałem się. Stirminium stał teraz w szerokim rozkroku, a pod nim tworzyła się kałuża krwi. Oczy mętniały, jego dusza uciekała. W jego oku pojawił się tajemniczy, złośliwy błysk.
Ostatkiem sił doskoczył do mnie, zanurzając ten obrzydliwy pysk w ranie na moim brzuchu. Odepchnąłem go wściekle zadnimi łapami. Poczułem straszliwy ból w miejscu, gdzie trzymał te swoje zębiska. Krew wypalała plamę w ziemi. Mój oddech robił się coraz płytszy i płytszy. Serce biło po raz ostatni.
- Nie... - jęknąłem. - Za wolność!
Rzuciłem się ku basiorowi. On zrobił to samo. Warknął cicho, a gdy moje szczęki zacisnęły się na jego szyi, coś chrupnęło. Stirminium osunął się bez życia na ziemię.
Ja zaś stałem na chybotliwych nogach, jak cielak tuż po urodzeniu. Szkarłatna ciecz sączyła się z moich ran. Wdech. Świst. Wydech. Wdech. Świst. Wydech. Wdech. Świst. Wydech. Wdech. Świst. Wydech. Świst. Świst. Świst. Moja szyja była poszarpana. Ledwo co oddychałem. Coś wewnątrz mnie zaczęło swoją przemowę.
Czy to wszystko się liczy, Trzy? Czy to wszystko ma jakikolwiek sens? Czemu po prostu nie osuniesz się na ziemię i nie zamkniesz oczu? To ukoi twój ból...
"Nie zamykaj oczu, nie zamykaj oczu..." - powtarzałem sobie gorączkowo w myślach.
Chciałem już z tym wszystkim skończyć. Jedna, krótka chwila i byłoby po wszystkim. Odrzuciłem łeb do tyłu i zawyłem triumfalnie, najgłośniej i najdonośniej jak umiałem. Niech wiedzą, że Stirminium nie żyje! Ryknąłem i upadłem na twardą, ubitą ziemię. Nie zamykaj oczu, tylko nie zamykaj oczu...
Pode mną gasły podłogi i powietrza, osuwałem się w niebyt. Nie miałem już siły wstać ani się ruszyć. Z dala dobiegały do mnie niezrozumiałe głosy, wiedziałem jednak, że powinienem je znać. Ostatnim wytężeniem umysłu doszło do mnie, kim oni są. Floe, Mirabilis, Convel oraz Grayback. Uśmiechnąłem się. Potem nie było już nic.

Emptiness is filling me
To the point of agony
Growing darkness taking dawn
I was me, but now he's gone

No one but me can save myself, but it's too late
Now I can't think, think why I should even try

Yesterday seems as though it never existed
Death greets me warm
Now I will just say goodbye

<Koniec pieśni. Snorri umarł. Convel, sugeruję, abyś teraz napisał opowiadanie do Graybacka.>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz