poniedziałek, 2 stycznia 2017

Od Nigry Morto - zadanie

Był dzisiaj piękny poranek. Od rana świeciło słońce i ptaszki śpiewały. Wstałam dzisiaj w bardzo dobrym humorze. Wyszłam przed norę i zaczęłam się rozciągać. Po chwili zobaczyłam puchatego króliczka przed norą. Skoczyłam i już był mój. To był wyjątkowo udany dzień. Zaczęłam pałaszować królika, był przepyszny! Po pysznym posiłku wyruszyłam na spacerek. Najpierw poszłam nad jezioro. Woda była dzisiaj wyjątkowo czysta, lecz nie miałam ochoty się kąpać. Ruszyłam dalej, a na drzewie ujrzałam ładnie połyskującą gałąź, postanowiłam przyjrzeć się jej z bliska. Weszłam na drzewo i zaczęłam wąchać gałąź. Była to krew. przeraziłam się czując to. Ten dzień nie mógł być idealny! Tylko kto mógł być ranny?- Pomyślałam. Zaczęłam iść tropem. Szłam już przez dłuższy czas było coraz zimniej, jednak wiedziałam, że muszę się dowiedzieć o co tu chodzi. Żeby się rozgrzać ruszyłam truchtem, nagle nad sobą usłyszałam szelest. Była to puma. Jednak nie miała ona złych zamiarów. Okazało się, że to ta sama puma, której kiedyś uratowałam życie. Spytała się czy może mi towarzyszyć. Powiedziałam jej, że może ale musi wrócić na tereny stada i się przedstawić. Zapomniałam wspomnieć, że owa samica nazywała się Cimba, byłą to puma płowa. uratowałam jej życie podczas pożaru wynosząc ją z płonącej nory. Więc takim oto sposobem zyskałam towarzyszkę na całe życie. Po tej krótkie wymianie zdań z Simbą ruszyłam dalej. Zapach był coraz wyraźniejszy, dowiadywałam się coraz więcej informacji z zapachu. Wiedziałam, że to duży wilk. Po paru krokach ujrzałam wielkiego basiora, widać było, że liczy sobie dużo lat i zbyt zdrowy nie jest. Zapytałam się czy mu nie pomóc, a ten rzucił się na mnie z pazurami. Miał przewagę, przydusił mnie do ziemi. Czułam jak tracę
oddech. Jednak po chwili samiec spadł zemnie. Oberwał spadającą gałęzią. W tej chwili wezbrał we mnie wilczy gniew. Oczy zaszła mi czerwona mgła i bezlitośnie rzuciłam się na basiora. Gdy byłam w wilczym gniewie to niczego nie kontrolowałam. Walka była bardzo zacięta byłam licznie poraniona, jednak po paru godzinach basior padł. Gdy wilczy gniew ustąpił to popatrzyłam na basiora wzrokiem pełnym gniewu. Jeszcze oddychał, ale ledwo co. Nie miałam serca go zabijać. Przecież jeśli już to można się nim pobawić. Zaczęłam się z nim drażnić. Dowiedziałam się, że nazywa się Corelone i liczy sobie już ponad 14 wiosen czyli jest po prostu stary. Został wydalony ze stada chociaż był alfą. Jego żona, kiedy była brzemienna została zabita lub jak kto woli rozszarpana przez orły. Dowiedziałam się, że zaatakował mnie, ponieważ orły na jego żonę nasłał czarny wilk i on chce wymordować wszystkie czarne wilki. Na początku było mi go żal, jednak gdy usłyszałam to co powiedział to już wiedziałam, że litości nie będzie. Wtedy poczułam jak mocno mnie bolą rany. Położyłam się pod krzakiem i zaczęłam wylizywać rany, jednak zanim to zrobiłam to prowizorycznie związałam basiora. Lizanie powinno ukoić ból, jednak ten nie ustawał. Przeciwnie, rana zaczęła obficie krwawić ja wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić. Nie mogłam tu dłużej zostać. Szybko zagryzłam Corelona i ruszyłam w drogę powrotną. Każdy krok kosztował mnie wiele wysiłku. Skupiałam się tylko na tym żeby nie upaść. Czułam jak łapy się pode mną uginają, jednak do celu było niedaleko. Już widziałam łąkę. Zaczęłam delikatnie truchtać, lecz po paru krokach zaprzestałam czując jeszcze mocniejszy ból. Ledwo trzymając się na nogach dotarłam do jaskini Calme. Wadera opatrzyła mnie i kazała leżeć w jaskini dopóki nie pozwoli mi z niej wyjść. Ja tylko westchnęłam i położyłam się. Po chwili na progu jaskini usłyszałam kroki...

Chętny?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz