środa, 25 stycznia 2017

Grayback cd Kangae

- Kangae? - szepnąłem cicho po wybudzeniu się. W pomieszczeniu było na tyle ciemno, abym nic nie widział, a na domiar złego nie mogłem porządnie się wyprostować, żeby nie wpaść na wilczycę.
- Jestem. - mruknęła szeptem. - Gray... gdzie my jesteśmy?
- Sam chciałbym to wiedzieć, młoda. - westchnąłem i wyciągnąłem pysk, który znowu wylądował na ciele Kangae. - Wybacz, ale tu jest tak mało miejsca...
- Nie przepraszaj. - W jej głosie brzmiało zakłopotanie. - Co z nami zrobią?
Cóż, całe pomieszczenie się trzęsło.
- Nie wiem. Kan, jak się nazywało to coś, którym ludzie się poruszają? - Utkwiłem wzrok w zarysie jej pyska. Chyba. Ciemność nie pozwalała zbyt wiele dostrzec. 
- Emm... samochód? Takie duże z kółkami, gdzie w środku jest dużo miejsca? - upewniła się.
- Otóż, Kan, sądząc po tym wszystkim jesteśmy w samochodzie. - burknąłem i zamknąłem oczy.
Całe pomieszczenie drżało, a spod niego wydobywały się jakieś pomruki, zapewne od silnika. Taak. Samochód wydaje się trafny.
- Boję się. - Wilczyca nie mogła ukryć swoich uczuć. - Co z nami zrobią?
- Mamy dwie opcje. - zacząłem. - Albo nas sprzedadzą na skórę, albo jako wilki-psy do ludzi. Ewentualnie oddadzą nas do jakiegoś zoo i wezmą za to pieniądze...
- Nie chcę do ludzi. - oznajmiła i skuliła się, a mój pysk znalazł się gdzieś pomiędzy jej łapą a brzuchem. - Przepraszam.
- Nic się nie stało. - Uśmiechnąłem się, chociaż ona i tak tego nie zauważyła. - Prześpij się, Kangae. Wydaje mi się, że potem możemy nie mieć zbyt dużo okazji do snu.
- Ale nie zasnę. - Machnęła głową. - Zbytnio się boję.
- A jak położę się obok ciebie? - zapytałem. - Jesteśmy w takiej samej sytuacji. Obronię cię w razie czego. - Odpowiedziało mi milczenie, więc kontynuowałem: - Od razu jak uśniesz pójdę sobie do drugiego kąta i nie będziesz musiała znosić mojej obecności przy tobie. Chcesz?
- Dobrze.. - zgodziła się. Prawdopodobnie teraz się również zarumieniła, ale to tylko przypuszczenia. 
- No to dobranoc. - Położyłem się przy jej grzbiecie i delikatnie przełożyłem łapę przez jej ciało. Mój nos był wciśnięty w futro na karku wilczycy. - Widzisz? Nie jest tak źle.
Jedyne co to odmamrotała coś w odpowiedzi. Wkrótce zmorzył nas sen.
***
Ktoś otworzył drzwi i światło słoneczne wpadło do naszego więzienia. Moim oczom ukazał się człowiek, a w ręku trzymał obroże oraz jakieś dwa dziwne... koszyki? wielkości mojego pyska.
- Kagańce. - mruknęła Kangae. - Gray, proszę, nie rób nic... Może nam tego nie założą.
Niedoczekanie. Mężczyzna chwycił mnie za kark i objął moją szyję kawałkiem sznura, który wcześniej wydawał mi się obrożą. A może nią był? Nieważne. W każdym bądź razie nie kłapałem zębami, a nawet byłem w miarę spokojny. Ale co z tego, skoro i tak założył mi ten kaganiec?
Był okropny. Nie mogłem nawet otworzyć pyska! Co mnie zdziwiło, Kangae przyjęła go ze spokojem. Potem człowiek wyciągnął dwie linki i przypiął nam je. Nie protestowałem. Nie miałem po co. Byliśmy zgubieni.
Następnie zostaliśmy zaprowadzeni na ogromny plac. Było tam mnóstwo zwierząt, a różnorodne zapachy drażniły moje nozdrza. Tak mijały godziny. Razem z Kangae mieliśmy do dyspozycji jedynie plastikową miskę z dziwnie zieloną wodą, a nasze smycze, bo tak ona to nazwała, były przywiązane do jakiegoś pala.
Wszędzie jazgot, wrzask i multum zapachów. Tyle ludzi przewijało się przed naszymi oczami, tyle rąk próbowało wsadzić nam palce do pyska albo pogłaskać, że po jakiejś pięćdziesiątej parze straciłem rachubę. Zostały nam tylko smętne wymiany spojrzeń. Żadne słowo nie mogło wydostać się z naszych gardeł.

Kan?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz