niedziela, 1 stycznia 2017

Od Convela (do Snorriego)

Leżałem w ciszy pod drzewem; w miejscu, w którym widniał ostatni trop Mirabilisa i Floe na naszych terenach. Kolejny był już na terytorium groźnego samotnika, Stirminium, Wilka Zagłady.
Nagle ktoś szczeknął cicho gdzieś za mną. Odwróciłem się. Za mną stały trzy wilki: Calme, Snorri i jeszcze jeden wilk, którego imienia nie pamiętam, ale znam go z widoku.
- Musimy ich znaleźć, Convel - powiedział stanowczo Snorri. - Jestem Alfą i nie zostawię szczeniąt ze swojej watahy na pastwę losu i pewną śmierć.
Zamrugałem nerwowo. Czy Snorri mówi poważnie?
- Zamierzam odnaleźć ich obydwoje i obronić w razie potrzeby - kontynuował. - To mój obowiązek. Chodź z nami, Convelu. Znajdź swojego syna - Alfa położył mi łapę na barku. Uśmiechnąłem się na ten gest i podniosłem się z ziemi, a Snorri opuścił łapę.
- To kiedy ruszamy? - spytałem z niejakim entuzjazmem.
- W tej chwili - odezwała się stanowczo Calme zza pleców swojego partnera.
* * *
W tym lesie nie było bezpiecznie. Wszędzie czuć było zgniliznę, niemal co krok walały się zwłoki zwierząt, ochłapy mięsa lub kości. Przed nami nagle pojawiła się podłużna łączka.
- Czuć naszych - stwierdził Snorri.
- Mirabilis - szepnąłem z cicha, wciągając w nozdrza zapach syna.
Nagle wyczułem też obcy, groźny zapach. Usłyszałem szelest w krzakach. Odwróciłem się w tamtą stronę.
Z zarośli wyłonił się biały wilk o przydługiej sierści, szczerząc się białymi kłami do moich przyjaciół. Za nim ze związanymi za pomocą lian pyskami i łapami skrępowanymi tak, żeby nie mogli wykonać żadnych gwałtownych ruchów wyszły powoli nasze szczeniaki. Mirabilis był wściekły. Widziałem dzikie iskierki w oczach syna i mięśnie szczęk, które usilnie próbowały rozerwać liany. Floe wlokła się za nim, skulona, przygnębiona i smutna.
- Wypuść ich! - krzyknąłem do wilka, wykonując długi skok w jego stronę i odsłaniając kły. - Wypuść ich albo cię zabiję!
- Convel, nie bądź nierozważny. To morderca! - powiedział głośno Snorri.
- Wiem o tym - odparłem, a w moich oczach zatańczyły dzikie ogniki.
- Nie wypuszczę ich - odparł chytrze basior. - Jestem Stirminium, a ja nigdy nie wypuszczam swych jeńców.
Warknąłem.
- Mam dla was propozycję...
- Nie słucham propozycji takich kundli jak ty! - splunąłem, przerywając mu.
- Wysłuchajmy go - zaprzeczył Alfa. Położyłem uszy i spiąłem się, gotów do ataku.
- Więc słucham. Jaka to propozycja? - wycedziłem przez kły.
- Oddam Wam potomków za połowę waszych terenów - powiedział luźno, nawet nie szykując się do odparcia prawdopodobnego ataku. - W przeciwnym razie zrobię sobie z nich obiad - dodał szyderczo.
Zatkało mnie.
- Barbarzyńca! - wrzasnąłem, rzucając mu się do gardła. Ale usunął się. Jakimś cudem uniknął ataku. Przygwoździł mnie do ziemi, przybliżając kły do mojego odsłoniętego gardła.
- Convel! - usłyszałem. Odgłos łap Snorriego odbijających się od ziemi. Chwilę później coś zmiotło ze mnie Stirminium z taką siłą, że ten odbił się od drzewa i przeleciał przez pół polany. Wściekły basiopr jednak zamiast mścić się na Alfie, rzucił się na szczeniaki. Mirabilis wraz z Floe odruchowo spróbowali skoczyć, ale liany którymi skrępowano im łapy spowodowały, że przewrócili się na ziemię.
Samotny morderca stanął nad nimi z tak szyderczym uśmiechem, jakiego żaden inny wilk niebyłby w stanie przywołać na pysk.

<Snorri? To od ciebie oczekuję kontynuacji...>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz