niedziela, 19 lutego 2017

Od Vetera

Zatopiłem kły w szyi młodej łani. Ta zarzuciła jeszcze kilkakrotnie ranną nogą, ale po chwili zamarła z cichym jękiem. Oderwałem się od karku ofiary, przechodząc do apetycznego udźca. Nagle usłyszałem niepokojący szelest. Spojrzałem w kierunku krzewów, skąd dotarł do mnie ten tajemniczy dźwięk. Chwilę nasłuchiwałem, starając się dostrzec cokolwiek pośród zielonego listowia, jednakże nic nie spostrzegłem. Mimo, że minęło tyle lat nadal nie mogłem w pełni oduczyć się polegania na wzroku. Najczęściej widziałem jedynie jasne plamy, wyraźniejsze kontury przedmiotów kształtowały się tylko przy bliskiej odległości. Mocno wciągnąłem powietrze nosem, ale wiatr wiał w moje plecy. Mimo braku kolejnych dowodów czyjejkolwiek obecności nadal nie odważyłem się w pełni zaufać otoczeniu. Delikatnie oderwałem skórę z nogi jelenia, zabierając się powoli za mięśnie. Co kilka sekund podrywałem głowę, strzygąc uszami, oczekując, aż ktoś wypadnie na mnie zza pobliskiej sosny.
W końcu jednak rozluźniłem się, nasycając się smakiem świeżej krwi i soczystego mięsiwa. Niedaleko stąd znajdowały się tereny watahy, do której miałem zamiar się dostać. Wiedziałem, że nie mam stu procentowej pewności na ciepłe przyjęcie, ale wolałem mizerne próby niż tułanie się samotnie przez całe życie. Zimy były dla mnie koszmarem, a brak przyjaznej duszy dopiekał coraz bardziej.
Kiedy właśnie przełykałem kolejne włókna mięsa usłyszałem cichy warkot. Serce podskoczyło mi do gardła i machinalnie odskoczyłem w tył, szczerząc kły. Przede mną zamajaczyła wielka plama wilczego futra. Stanąłem w pozycji obronnej, gotów się bronić.
- Kim jesteś i co robisz na terenach  naszej watahy?
<Ktoś?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz