wtorek, 14 lutego 2017

Od Convela - Pudło #3

Słoneczny ranek. Śnieg już dawno stopniał, teraz wszystko zaczęło pokrywać się świeżą zielenią, zwiastującą wiosnę. Niektóre drzewa obsypywały się nawet różowym i czerwonym kwieciem, sprawiając wrażenie wielkich serc.
Leżałem pod rozłożystą wierzbą nad jakimś nieznanym mi jeziorem. Szum potoku wpadającego do zbiornika nieopodal mnie idealnie wyciszał, koił zmysły, cieszył. Świergot ptaków tworzył piękny chór, przygrywając jakby pluskom ryb wyskakujących co jakiś czas nad powierzchnię jeziora i ginącym z powrotem w niezbadanej głębi.
Wszystko zdawało się być bardziej rozradowane niż kiedykolwiek. Las wokół mnie szumiał wesoło, potok zdawał się przeskakiwać przez kamyki, dosłownie każda najmiejsza istotka była w przyjaznym nastroju i te emocje udzieliły się również mnie.
Na chwilę.
Bowiem zaraz przypomniałem sobie, jaki to jestem wygłodniały po nocy i zmusiłem się do wstania z mojego idealnego miejsca. Przeciągnąłem się wygodnie, wyginając mocno kręgosłup, po czym truchtem ruszyłem za szybko wychwyconym zapachem sporego stada saren.
- Siedem saren, jedna ranna, jedna w ciąży, trzy osłabione. Reszta szybko ucieknie - mruczałem pod czułym nosem, zwiększając tempo biegu. W końcu przylgnąłem płasko do ziemi, widząc upragniony posiłek. Tyle tylko, że żywy, więc musiałem go najpierw upolować.
Napiąłem mięśnie, przenosząc ciężar ciała na tylne łapy, położyłem uszy po sobie i przygotowałem się do skoku.
Wściekłe ujadanie. Szczek. Ranna sarna wystawiła łeb ponad trawę i zaczęła nasłuchiwać. Ja sam, zdziwiony, obróciłem łeb w tamtą stronę. Nie dostrzegłem niczego i nikogo. Usłyszałem tylko głuche warczenie, jakby zniecierpliwione. Kolejne sarny, jedna po drugiej unosiły smukłe szyje.
Teraz albo nigdy.
Wyskoczyłem, celując kłami w bok rannej sarny. Jednak ona, podobnie jak pozostałe zwierzęta, sprężyście skoczyła w krzaki. Zostałem sam, głodny, pośrodku polany, oblany złocistym światłem słońca. Wściekły. Wbiłem wzrok w ziemię, a wtedy napotkałem spojrzeniem coś, czego bym się niespodziewał.
Przede mną leżała noga sarny, zupełnie nienaruszona, martwy królik z rozszarpanym uchem i pluszak, taki jakby czarny wilczek z malutkim, czerwonym serduszkiem na piersi.
Zdziwiony obwąchałem maskotkę, ale zapach na niej pozostawiony nie przypominał mi zupełnie nikogo z watahy. Tak więc co jakiś czas zerkając podejrzliwie na zabawkę, zabrałem się do uważnego spożywania nogi sarny. Cóż, ale przyznać trzeba, że nie była taka zła. Zając także był miękki, łatwy do gryzienia. Tylko ten pluszak... nie miałem pojęcia po co, od kogo, dlaczego on się tu wziął. Chwyciłem go delikatnie w zęby i ruszyłem przed siebie z pełnym brzuchem.
* * *
Wracałem nad jezioro dokładnie tą samą drogą, którą szedłem na polowanie. Mój własny zapach przyprowadził mnie z powrotem nad jezioro, do miejsca, z którego zacząłem łowy. Dużo się tu nie zmieniło, tylko ptaki zniknęły. Zapewne coś je spłoszyło albo same rozproszyły się po lesie, szukając jedzenia lub towarzyszy z tego samego gatunku.
Położyłem się pod dębem i zatopiłem w słodkich dźwiękach natury, które mnie otaczały. Woda pluskała w tym samym rytmie co rano, a nawet może nieco skoczniejszym. Drzewa szumiały wesoło, wiatr dzwonił w pustym, powalonym pniu, leżącym kilkanaście metrów dalej. Co jakiś czas drobne, czerwone lub różowe płatki opadały obok mnie, niesione podmuchami wiosennego wiatru.
Dopiero teraz ta harmonia i radość zaczęły mnie dziwić. Bo czymże różni się ten dzień od wszystkich pozostałych, wiosennych dni? Czym zasłużył sobie na taką radość, nawet wśród tak niepozornych stworzeń jak mrówki, które zdawały się poruszać przed moim nosem wyjątkowo tanecznie jak na mrówki? Przecież one wiecznie biegały po drzewach i wśród owoców opadłych z drzew, były takie zapracowane, a teraz? Jak gdyby specjalnie zwalniały przede mną, poruszając się lekko, ale bez pośpiechu.
Czy tylko ja jestem tu o czymś niepoinformowany?!
Leżąc tak i rozmyślając, nasunął mi się niespodziewanie temat maskotki. Kto mi ją dał, po co dlaczego? Z jakiej to okazji postanowił spłoszyć mi śniadanie i zostawić upominek? Jakie jest znaczenie tego prezentu? Tyle pytań, żadnej odpowiedzi, pozostają jedynie przypadkowe domysły!
Usłyszałem nagle szelest gdzieś za sobą. Zbyt leniwy by unieść cały łeb, nastawiłem tylko ucho w tamtym kierunku.
- Kim jesteś? - spytałem pustkę przed sobą, mając nadzieję, że ten ktoś z tyłu mnie usłyszy. Zapach podpowiadał mi, że jest to wilk.
Milczenie było odpowiedzią na zadane pytanie.
- Czy ty jesteś tym wilkiem, który podrzucił mi tą maskotkę? - dopytywałem od niechcenia.
- Tak - usłyszałem. Zaciekawiony uniosłem łeb, ale nie odwróciłem go.
- Po co? Dlaczego?
- Jesteś wspaniały, Convel - głos tego wilka zdawał mi się tak znajomy, a jednocześnie za żadne skarby nie mogłem przypomnieć sobie, do kogo należy.
- Jak masz na imię?
Cisza. Cisza, która zaległa w tym miejscu na czas nieokreślony, stawała się coraz bardziej nie do wytrzymania. Jednak nie miałem odwagi, by się odezwać. Położyłem łeb znów na miękkiej trawie, powracając do jakże zajmującego zajęcia, jakim było patrzenie się na roztańczone mrówki...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz