wtorek, 14 lutego 2017

Od Graybacka - Pudło #1

Wszystkie walentynkowe opowiadania są wspomnieniami.
***
- I co teraz? - zaśmiałem się, przygniatając Moro do ziemi. Basior mruknął coś cicho, po czym uśmiechnął się i z triumfalnym rykiem wyrwał się, jednocześnie zakleszczając szczęki na moim barku.
- Strasznie brutalne. - fuknęła biała wilczyca. Od jakiegoś tygodnia kręciła się wokół mojej watahy, a szczególnie wokół Moro. Nie przeszkadzało mi to jakoś specjalnie, aczkolwiek sam zainteresowany był raczej tym poirytowany.
- I co z tego? - parsknął basior, po czym został wywalony na ziemię. Cicho jęknął.
Było dzisiaj całkiem ciepło, jak na luty. Nie wiał wiatr, więc nic nas nie niepokoiło.
- Zajęlibyście się czymś poważnym! - Wadera niemalże warknęła.
- Co, twoim zdaniem, jest poważne? - westchnął rudzielec, kładąc łeb na mojej łapie.
Jeśli przeczucia mnie nie mylą, zaraz zacznie się wykład na temat tego, że jako przywódca watahy powinienem sobie znaleźć partnerkę, pozostawić po sobie godne potomstwo, a Moro, jako beta, powinien chociażby znaleźć kogoś przyzwoitego. Oczywiście mówiła o sobie. Wszyscy wiedzieli, że buja się w rudym basiorze. I wszyscy z tego żartowali, bo jakżeby inaczej.
- Na przykład powinniście zająć się sprawami potomstwa! - burknęła rozgoryczona i spojrzała się na nas z jadem w spojrzeniu. Gdyby wzrok mógł zabijać, pewnie zostalibyśmy położeni trupem. - Alfo, powinieneś zostawić po sobie jakiekolwiek potomstwo, a nic nie robisz w tym kierunku... Zbliżają się gody, a ty - wy - nic nie robicie! Beta także powinien mieć kogoś do współrządzenia, a przynajmniej do towarzystwa. Ale nie, wy wiecie lepiej!
- Wybacz mi, że moim hobby nie jest bezmyślne rozsiewanie genów po świecie. - Moro zmrużył oczy, po czym uśmiechnął się sarkastycznie. - No chyba, że masz ochotę na...
- Wcale nie! - Na jej pysk wlał się rumieniec, co pięknie kontrastowało z jej poprzednimi słowami.
Zaśmiałem się cicho, po czym podniosłem się z ziemi i otrzepałem ze śniegu. Wprawdzie lubiłem śnieg, ale teraz miałem ważniejsze sprawy do załatwienia.
- Słuchaj, kruszynko. - zacząłem łagodnie, ale stanowczo. - To ja tutaj decyduję, czy będę miał partnerkę, czy nie. Nie rozkazuj mi, z łaski swojej. Zrozumiano?
- Tak... - zająknęła się, po czym położyła po sobie uszy. Po jej udzie coś ściekało. Bała się mnie.
Moro najwyraźniej poczuł się trochę winny, gdyż również podniósł się z ziemi i podszedł do wilczycy. Jego futro nadal było skryte pod grubą warstwą białego puchu, co oczywiście nie przeszkadzało mu wskoczyć na nieznajomą. Wadera pisnęła, ale nie uskakiwała. Posłusznie stała w miejscu, jakby ktoś wydał jej taki rozkaz.
- Nie umiesz się bawić. - stwierdził boleśnie Moro. - Ale może się nauczysz.
- Czy ty...? - wtrąciłem się, marszcząc nos.  Wygląda na to, że rudy wilk właśnie przygarnął tę przybłędę do naszej watahy. Nie, żebym miał coś przeciwko, ale... Nikt jej nie zna.
- Jak ty w ogóle masz na imię? - jęknąłem, po czym potarłem grzbiet pyska. Ta ruda cholera zostawiła na nim kilka zadrapań, które teraz piekły i szczypały.
- Ja? - pisnęła spłoszona. - Jestem...
- No nieważne. - parsknął rudy. - Od teraz nazywasz się Mona.
- Mona? - Wilczyca wcisnęła ogon między nogi.
- Mona. - odparłem, smakując to słowo w swoim pysku. - Niech będzie. Moro, zajmij się nią.
Popatrzyłem na oddalające się sylwetki wilków. Jedno rude, drugie białe. Moro był o wiele większy od niej, ale dzielnie starała się dotrzymać mu tempa. Zanim znikli mi z pola widzenia, rudy puścił mi oczko i kretyńsko się wyszczerzył. Znaczyło to mniej więcej tyle co "teraz twoja kolej". Fuksiarz.
Nie zbyt miałem co ze sobą zrobić, zwłaszcza, że już zmierzchało. Coś przeleciało przed moimi oczami. Świetlik? Co tu robi świetlik? Rozwarłem szczęki, aby go pochwycić, ale mały owad szybko mi uciekł. W sumie czemu nie? Nie miałem lepszego zajęcia.
Tak, nie przedłużając, zacząłem gonić tego świetlika jak jakiś szczeniak. Moje łapy natrafiły na miękki śnieg, a czasem jakaś gałązka pękała pod moim naciskiem.
- Cholera! - krzyknąłem, gdy nagle potknąłem się o wystający korzeń.
Natychmiast straciłem całą równowagę, po czym upadłem na ziemię ryjąc mokrą glebę. Na domiar złego uderzyłem głową o twardy pień sosny.
***
Jęknąłem głucho, po czym zamrugałem i poruszyłem wszystkimi czterema łapami. Żyję!
Jednak... Jednak coś mi nie pasowało. Czułem na sobie czyjś świdrujący wzrok. Kiedy podniosłem spojrzenie, moim oczom ukazał się pysk rudoszarej wilczycy. Szybko zerwałem się z ziemi, a następnie nastroszyłem sierść na karku i odsłoniłem kły. Wadera odsunęła się, kuląc uszy.
- Kim jesteś? - mruknąłem, rozmasowując  obolałe skronie.
Odpowiedzi, oczywiście, nie otrzymałem.
Wilczyca była niezbyt masywnej budowy, ale z pewnością potrafiła by szybko uciec w razie potrzeby.
- Kim jesteś? - powtórzyłem zniecierpliwiony.
Nieznajoma już otwierała pysk, żeby mi odpowiedzieć, ale w ostatniej chwili się rozmyśliła.
- Ta, dziękuję, Bezimienna. - Spojrzałem prosto w jej oczy, zmuszając ją do odwzajemnienia spojrzenia.
Jej oczy były piękne. Bursztynowe.
Kiedy już chciałem się oddalić, usłyszałem jej głos.
- Magan. - niemalże wypluła te słowa z pogardą. - Nazywam się Magan.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz