czwartek, 16 lutego 2017

Kangae-Pudło #3

Wyciągnęłam mocniej przednie łapy, sięgając słodkiej, zimnej wody poduszkami. Spojrzałam za siebie, na mój brzuch, który zdążył się zaokrąglić. Gray już zaczął nazywać mnie beczułką i co jakiś niewielki odstęp czasu zapytywał, czy szczenięta się wiercą. Z rosnącym szczęściem wyczekiwałam terminu porodu i późniejszej opieki nad młodymi. Zdawałam sobie sprawę, że wychowanie małych wilków nie będzie łatwe, ale wiedziałam również to, że chcę zostać matką. Wygrzewanie się na wiosennym słońcu sprawiało mi przyjemność, a właściwie niekoniecznie mogłam robić coś innego. Bałam się polować na duże zwierzęta, poza tym bieganie i skakanie sprawiało mi coraz większą trudność... No i trochę się rozleniwiłam. To Gray teraz polował, więc miałam całe dnie wolne, a Calme dodatkowo zwolniła mnie z obowiązków zwiadowcy. Właściwie, na granicach watahy prawie nie dochodziło do jakiś zdarzeń, o których należałoby donieść Alphie, więc żałowałam, że odpuściła mi patrolowanie lasu.
Wstałam powoli, otrzepując się z piasku i źdźbeł trawy. Ziewnęłam szeroko, wyciągając zesztywniałe kończyny póki nie usłyszałam, jak strzelają mi stawy. Ruszyłam wolnym, spacerowym krokiem przed siebie, zanurzając się w cieniu lasu i zostawiając jezioro z tyłu. Nie jadłam jeszcze dzisiaj śniadania, ale ponoć w okolicy kręci się stado dzikich indyków, które nie stanowiły żadnego zagrożenia dla wilka, nawet ciężarnej wadery. Na myśl o tłustym posiłku poczułam głód, więc uniosłam głowę, oczekując woni drobiowego mięsa i piór. Lawirowałam między drzewami, a świetliste refleksy oświetlały moją sierść, nadając jej dziwnego blasku.
Nagle moje nozdrza wyczuły pewien zapach. Zatrzymałam się, próbując ustalić skąd dociera. Wiatr wiał z północy, z mojej prawej strony. Zakręciłam i przyspieszyłam kroku, truchtem zmierzając ku miejscu, w którym pasły się ptaki. Moje łapy przeczesywały wątłą jeszcze trawę, ale skóra czuła przyjemną bryzę, która niosła na sobie znamiona nadciągającej wiosny. Po kilku chwilach woń stała się tak ostra, że miałam pewność, że za zaroślami znajduje się stadko niczego niespodziewających się zwierząt. Nie powinno być z nimi problemu, ale mimo tego poczułam nieprzyjemny ucisk w brzuchu. Teraz, kiedy miałam świadomość, że pod moim sercem biją inne, małe serduszka moich dzieci o wiele bardziej na siebie uważałam. Unikałam wszelakich kłopotów jak ognia, trzymając się jedynie bezpiecznego zakresu lasu i własnej nory, którą przejęliśmy z Gray'em po starym lisie. Nieco ją powiększyliśmy tak, żebym mieściła się tam ja, basior i trójka szczeniąt. Jeśli będzie ich więcej, to pomieszczenie się przecież poszerzy. Dodatkowo, osłaniał nas jeszcze gruby korzeń klonu, pod którym dziura została wykopana.
Przykucnęłam wolno, opierając się głównie na tylnych łapach. Uważałam, żeby nie poruszyć żadnej gałązki czy liścia. Przez krzaki dostrzegłam rozłożysty ogon samca. Teraz przypadał ich okres lęgowy, jednak nie wszystkie kury zniosły już jajka. Wycelowałam w pięknie upierzonego ptaka, który dumnie puszył się i prezentował swoje czerwone korale.
Nagle rozległo się donośne wycie. Wyprostowałam się w osłupieniu, kiedy zdałam sobie sprawę, że wykonawca tej pieśni znajduje się tylko kilka metrów ode mnie, najpewniej w naprzeciwległych krzakach.
Nic już jednak ni zostało z mojego zamierzonego posiłku, jedynie dalekie echo przerażonego gulgotu i łamanych w panice gałęzi. Spojrzałam z szokiem w krzaki, uświadamiając sobie, że nie znam tego głosu. Powinnam uciekać? Donieść o tym Calme? Jeszcze nie spotkałam wilka, który wszedłby na tereny watahy, ale słyszałam, że takie przypadki się zdarzały i nie kończyły się dobrze. Poza tym, kto odważyłby się ogłosić wszem i wobec swoją obecność na granicach watahy. Zobaczyłam jak spomiędzy liści bukszpanu wysuwa się biały pysk, na którym poszerza się uśmiech otoczony zmarszczkami mimicznymi. Definitywnie należał on do starszego wilka. Zmarszczyłam brwi, kiedy biała sierść zniknęła, a za pobliskim pniakiem dostrzegłam błysk szarego ogona.
- Hej ty! - krzyknęłam, nie chcąc bliżej podchodzić do obcej osoby, ale wilk zniknął w czeluściach puszczy. Po krótkiej chwili ruszyłam niepewnie za nim, pocieszając się tym, że prawie cała wataha usłyszała wycie i w razie czego wie gdzie jestem.
Przeskoczyłam ciężko ponad powaloną sosną, coraz wyraźniej czując skutki ciąży. Zobaczyłam, jak szare, przenikliwe oczy obserwują mnie z zarośli, po czym znikają w dali. Potruchtałam wolno w ich stronę, po czym przedarłam się przez gałęzie i stanęłam na skraju polany. Od razu do mojego nosa dotarł zapach świeżej krwi. Na środku leżała apetyczny, sarni udziec, a na nim całkiem spory królik. Stanęłam ze zdziwieniem nad prezentem, a kiedy spojrzałam uważnie dostrzelam, że za stertą mięsa leży mały, szary wilczek, który przyciskał łapami serduszko do piersi. Obwąchałam go uważnie, chcąc się upewnić, że nie jest on jakąś pułapką czy podstępem.
Ostrożnie zaczęłam skupać sarninę, czuła na każdy obcy smak, zapach czy dźwięk. Nic się jednak nie stało, a ja ogoliłam dziczyznę do samej kości, której nie omieszkałam przełamać i wylizać z niej szpiku.
Chwyciłam ostrożnie królika za uszy, po czym zagarnęłam również pluszaka, którego ledwo ściskałam zębami. Jeszcze raz uważnie obejrzałam się za siebie, po czym ruszyłam do domu, nieco skołowana i skrępowana całą tą dziwną sytuacją. Kim, do licha, był ten wilk? Czemu poświęcił mi swój posiłek? A co najważniejsze... co oznaczała ta maskotka?
Wcisnęłam się z martwym zwierzakiem do nory, mając nadzieję, że Gray będzie mile zaskoczony kiedy wróci do domu. Ułożyłam się wygodnie, chcąc przemyśleć całą tę dziwną sytuację i wtedy poczułam, jak małe łapki naciskają na moje ciało...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz