środa, 5 października 2016

Od Scavengera

Zerwałem się jak poparzony z zamarźniętej ziemi i truchtem ruszyłem po kogoś, kto pomógłby Convelowi. Utykałem na lewą łapę, ale to się teraz nie liczyło.
Musiałem biec.
Z daleka dobiegły mnie jeszcze głosy przyjaciół, ale to tak jakby mówili w języku jeleni - nie rozumiałem nic.
Padający śnieg kontrastował z granatowym niebem. To takie uczucie, jakby bogowie - mi na złość - sypali piachem lub czymś równie bolesnym w oczy. Położyłem po sobie uszy i przyspieszyłem tępa, choć łzy cisnęły mi się do oczu.
Tylko kilka chwil...
***
- Aleksiej! - ryknąłem, dopadając do jego rudej kity.
Lis zerwał się wystraszony i popatrzył na mnie.
- Scav! Co się stało? - zapytał, marszcząc brwi.
- Północna część polany, szybko, proszę... - wydyszałem ostatkiem sił.
Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać. Ruszył pędem we wskazanym kierunku.
Tymczasem pode mną ugięły się łapy i opadłem na śnieg, który powoli mnie zasypywał.
Tak bardzo chciałem zamknąć oczy i odpuścić...
<ktoś mnie uratuje? :c>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz