piątek, 14 października 2016

Convel cd Snorri

Skinąłem łbem. Snorri był dobrym Alfą, a jeszcze lepszym przyjacielem. Szkoda, że mogę go już więcej nie zobaczyć. Wstałem z ziemi i pożegnałem się z nim. Ruszyłem biegiem przed siebie. Gawrę ominąłem szerokim łukiem. Nie chciałem, żeby Mirabilis widział mnie w takim stanie. Byłem zdruzgotany i rozbity. Nie potrafiłbym biec dalej po pożegnaniu z synem. To tak jakbym powiedział: Mirabilis, wyruszam w góry żeby się zabić.
Biegłem uparcie na północ. W końcu wyczułem granicę naszych terenów. Zaciągnąłem się tym znajomym zapachem; nawet gdybym miał zginąć na tej wyprawie, będę umierał z rodzinną wonią.
Niedługo potem stanąłem na otwartej przestrzeni. Mnóstwo dzikich, groźnych zapachów. Wszędzie odsłonięty teren, na którym nijak możnaby się schować. Wiatr gwizdał złowieszczo, nie znajdując żadnej skały, od której mógłby się odbić. Byłem narażony na wielkie niebezpieczeństwo. Ta dziwna, jakby obumarła przestrzeń ziała grozą. Daleko na północy majaczyło przysłonięte gęstą mgłą pasmo górskie, zwane Czarnym Grzbietem. Właśnie tam chciałem się udać.
Wiatr ucichł. Nie obejrzałem się za siebie. Zostawiłem wszelkie wspomnienia z tyłu, na rodzinnych terenach. Czy powrócę z tej wyprawy? To jedna, wielka niewiadoma. Sprintem ruszyłem przed siebie, wsłuchując się w tą głuchą, upiorną ciszę, która napierała na mnie ze wszystkich stron, dając poczucie nieziemskiego zagrożenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz