środa, 5 października 2016

Od Graybacka

Zagonili mnie pod drzewa, skulonego, otoczonego że wszystkich stron.
Słyszałem wściekłe ujadanie gończych psów, woń nienawiści unoszącą się w powietrzu, kłującą w płuca i nozdrza. Człowiek w płaszczu trzymał w ręce smycze i strzelbę. Niemalże wyczuwałem ten obrzydliwy, kpiący uśmiech.
Uniosłem górną wargę, odsłaniając swój ukruszony w walce kieł.
Człowiek zaśmiał się, szczując psy i patrząc na mnie.
Ostatkiem sił zawyłem; łąki i lasy po raz ostatni usłyszą mój śpiew...
I właśnie wtedy obudził mnie świergot ptaków.
Z trudem podniosłem się i ziewnąłem, szeroko rozchylając szczęki.
Byłem głodny.
Jak przez ostatnie sześć lat, dzień dnia. Ale nie mogłem tak po prostu usnąć, pozwolić zamilknąć mojej pieśni życia, nieprzerwanej od tak długiego czasu.
Zamknąłem zdrowe oko.
Wokół mnie roztaczała się dość ciekawa scena; dwa duchy jeleni walczyły ze sobą, szarżując na siebie porożami. Wtem rozległ się straszny trzask, a racica większego jelenia była wygięta pod dość... nieciekawym kątem. Ten mniejszy, zapewne młodziak wykorzystując okazję wbił swoje poroże w pierś przeciwnika.
Oba duchy rozsypały się w proch.
Otworzyłem zdrowe oko.
Znów cisza.
Ta sama, martwa cisza.
Dzisiaj nawet drzewa milczały, a wiatr nie śpiewał swej piosenki.
Nagle rozległo się jedno, głuche warknięcie.
<Ayame?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz