niedziela, 20 listopada 2016

Od Hardej

Spacerowałam sobie tym razem samotnie, bez Convela i Mirabilisa.
Mirabilis... właśnie. Urósł w zastraszającym tempie. W zamyśleniu zboczyłam z głównej ścieżki prowadzącej do naszej watahy.
Właściwie to niemalże wieki nie zapuszczałam się na tereny niczyje, a w tej części nawet nie byłam. Dziwne. Jakiś instynkt mnie tam popychał. Postanowiłam iść dalej, ostrożniej stawiałam łapy na twardym, nieubitym podłożu. W miarę jak parłam do przodu, do moich nozdrzy docierał coraz intensywniejszy odór krwi.
- Co jest? - mruknęłam do siebie. Zazwyczaj ta woń była przyjemna; oznaczała, że coś zjem. Ale tym razem czułam tylko dziwne ukłucie w środku klatki piersiowej.
Dałam susa przez krzaki. To, co zobaczyłam sprawiło, że aż krzyknęłam z przerażenia.
W kałuży krwi leżał młody, szary wilk.
<kont. samodzielna>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz