sobota, 12 listopada 2016

Convel cd Harda (wyprawa cz. 4/4)

Obiecałem Hardej, że wrócimy do Mirabilisa. Nie sposób było nie dotrzymać danego słowa. Po pierwsze: obiecałem do mojej Hardej. Po drugie: łamanie danego słowa nie leży w mojej naturze. Po trzecie: mam swój honor, a honor jest dla mnie najważniejszy.
Zaraz po Hardej.
I Mirabilisie.
I Snorrim.
I reszcie watahy.
Tak. Właśnie tak.
Po cichu poleciłem mojemu rysiowi, żeby znalazł coś na zapakowanie i bezpieczne przetransportowanie srebrników do domu. Sam za to - nadal zbierając roślinki tak drogie w naszej watasze - kątem oka obserwowałem waderę. Była trochę niespokojna, ale szybko się zrelaksowała i pomogła mi zbierać srebrniki. Dopiero w chwili, gdy ryś wrócił z dużym liściem i mocną lianą zacząłem się niepokoić.
- Harda, czy w tych górach coś rośnie? - spytałem cicho.
Wadera drgnęła lekko na dźwięk swojego imienia. Spojrzała na mnie niepewnie, przekrzywiając łeb.
- Nic tu nie rośnie. To miejsce pokryte jest czarnymi skałami. Nawet paprotki nie znajdą tu oparcia - powiedziała.
- A więc jak wytłumaczysz to, co przyniósł Aurum? - kiwnąłem głową na wielki, zielony liść i mocną lianę, o równie świeżym odcieniu.
Wadera zamarła.
- Nie wiem... nie potrafię ci tego wyjaśnić. Stawiam jednak na to, że jesteśmy dość blisko jakichś terenów, a po dokładniejszyn obejrzeniu liany, mogę powiedzieć, że to Tereny Niczyje. - wyjaśniła naukowo moja partnerka.
Zamyśliłem się. Dziwne to trochę, że Aurum w tak krótkim czasie znalazł rośliny zielone, ale postanowiłem nie narzekać. Byłem już głodny, spragniony i zmęczony, więc z pomocą Hardej zrobiliśmy coś co dwunogi nazywają "sakwą", schowaliśmy do niej srebrniki i przywiązaliśmy do mojej szyi.
Postanowiliśmy wracać, zdając się tylko na mojego towarzysza, który - jak się przed chwilą okazało - umiał trafić dosłownie wszędzie. Po kilku godzinach spokojnego truchtu dostrzegliśmy wreszcie ziemię. Szarą, suchą ziemię, na której nic nie rosło. Słońce już zachodziło, dając nam wyraźny znak, w którą stronę musimy się udać. Aurum puścił się pędem przez odsłoniętą, szarą równinę, a my za nim. Mimo wszystkich starań nie mogliśmy dotrzymać mu kroku. A myślałem, że to ja jestem tu najszybszy!
Gdy na horyzoncie pojawiły się znajome, zielone drzewa, w moje nozdrza uderzył znajomy rodzinny zapach. Wyraźnie podniecony ryś pobiegł jeszcze szybciej, by po chwili wpaść na wielkiego, biało-szarego basiora. Uderzył o jego pierś z niebywałym impetem.
Wilk się nie przewrócił, ale Aurum owszem.
Zza wilka, który torował nam drogę, wyłoniła się mniejsza, śnieżnobiała waderka. Zbliżyliśmy się do obojga z nich. W oczach basiora paliły się dzikie iskierki przeplatane radością i nadzieją. Te głębokie, czarne oczy były wyjątkowo znajome, ale wilk niemal dorównywał mi wielkością i umięśnieniem.
- Kim jesteś? - warknąłem, a Harda schowała się lekko za mną, spięta i gotowa do ataku lub uniku.
- Nie poznajesz mnie, tato? - odezwał się nagle wilk. Zatkało mnie. Czyżby... nie... ale przecież...
- Mirabilis - szepnęła Harda, podchodząc do basiorka. Byli prawie równego wzrostu, Mirabilisowi brakowało tylko kilku centymetrów. Wtulił się w pierś matki. A ja nadal stałem jak wryty.
- Floe, nie bój się. To oni - mruknął cicho nasz syn, a córka Snorri'ego podeszła do nas bliżej.
- A jednak wróciliście - powiedziała nieśmiało. - Wszyscy już powoli traciliśmy nadzieję na wasz powrót.
- Jak tak można? Wiadomo przecież, że my zawsze wrócimy do rodziny - prychnąłem i wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem. Gdy po kilku minutach uspokoiliśmy się, zaciągnąłem się znajomym, rodzinnym zapachem.
- Chodźcie. Musicie zobaczyć się z moim tatą. On martwił się chyba najbardziej - oświadczyła nagle Floe i ruszyła przodem równo z Mirabilisem. My troje, znaczy się: ja, Harda i Aurum, zostaliśmy trochę w tyle.
- A jednak udało się, kochanie - szepnąłem i liznąłem Hardą po pysku.
- Udało się - odparła ze łzami w oczach. - Udało...

<I tak oto kończy się nasza wyprawa! Wesoło i szczęśliwie :)>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz