piątek, 2 września 2016

Od Convela

Chłeptałem wolno wodę z potoku. Byłem zupełnie sam. Znowu. Tak jak tego dnia, gdy poznałem Hardą... eh. To były czasy. Dobre czasy.
Tak jak wtedy, wskoczyłem do wody, zanurzając się po szyję. Pomoczyłem się trochę, po czym wypełzłem na płyciznę, gdzie położyłem się na mokrym piasku, opierając łeb na łapach.
- I znowu jestem sam... - westchnąłem. Prawie tak, jak tamtego dnia.
Woda była zimna, ale ja nadal leżałem w bezruchu, nie dając się chłodnym, delikatnym falom spłoszyć na brzeg.
Ileż to się zmieniło od tamtego dnia. Mnóstwo wilków dołączyło, Calme urodziła, po niej Harda. Mirabilis, Floe i Celly bardzo urośli, wydorośleli. Wypowiedziano nam wojnę, Harda wyruszyła na wyprawę. Wróciła z jakimś amuletem, nawet nie wiemy, czy on zadziała. Razem ze Snorrim złapaliśmy jeńca. Szalonemu Bello zachciało się mieć szczeniaka z wrogiem...
Ile jeszcze będziemy musieli przeżyć, ile się będziemy musieli nacierpieć, ile rzeczy będzie musiało się zmienić, żeby wszystko było jak dawniej? Jak tamtego lata, gdy dotarłem do Snorriego? Jak tamtego dnia, gdy poznałem Hardą?
Nawet nie zauważyłem, kiedy pogrążyłem się we śnie.
* * *
- Nie jesteś sam - odezwał się głos za mną. Momentalnie obróciłem się w stronę głosu.
- A ty to kto? - Spytałem podejrzliwie.
Była to młoda wadera. Szara, ale bardzo ładna. Podeszła do mnie bez słowa i liznęła mnie po pysku, a z krzaków wyłonił się Mirabilis. Był wielki, niemal tak potężny jak ja. Nie poznałem go, ale wyczułem, że to on.
Nagle przede mną zaczęły pojawiać się wilki. Snorri, Calme, Harda, Znachor, Bello, Mirabilis, Floeado, Hunter, ojciec i matka Huntera... i mnóstwo wilków, których nie poznawałem. Świat zawirował.
* * *
- Convel. Convel. Convel. Convel, odudź się! - Ktoś natarczywie trącał mnie nosem. A może łapą? Nie obchodziło mnie to, i tak prawie tego nie czułem.
Byłem odrętwiały z zimna. Ledwo udało mi się przekręcić łeb, żeby zerknąć na tego, kto mnie obudził.
- S... Sn... Orrs... - wydukałem. Szczęki bolały mnie jak cholera, gdy próbowałem spytać go, co się stało, więc zrezygnowałem.
- Jak ty przetrwałeś tę noc, przyjacielu? Już myślałem, że nie żyjesz, gdy rano cię tu znaleźliśmy! - Snorri potrząsnął łbem.
- Ż-żyję - szepnąłem. Zacząłem szczękać zębami. Super.
Chciałem do Hardej. I do Mirabilisa. Upewnić się, że są bezpieczni. Zobaczyć ich. Ale nie mogłem się ruszyć.
Ironia losu.
<Snooorri! Zróbże coś, ja tu marznę!>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz