Przeniosłam ciężar ciała na prawą stronę, lecz zaraz tego pożałowałam. Zadrżałam, kiedy ostry ból przeszył moją wybrakowaną łapą, a mój gwałtowny ruch spłoszył sowę siedzącą pomiędzy ciemnymi igłami. Poderwała się, trzepocząc silnymi skrzydłami, a jasnooki spojrzał w moją stronę. Cholera, dostrzegł mnie.
- Wyłaź. - warknął, napinając mięśnie i obnażając kły.
Przełknęłam ślinę, wgapiając się w niego. Co z tego, że był wychudzony, skoro to nadal basior? I bardzo pewny siebie.
- No wyłaź! - powtórzył, a jego donośny głos rozniósł się po całym lesie.
No świetnie, jeszcze brakuje mi tu całej watahy.
- Przymknij się. - uciszyłam go, wychodząc z cienia. Zmrużyłam oczy, kiedy śnieg poszczuł mnie natrętnym światłem. Przysięgam, w tamtym roku był bardziej szary...
- Słucham? - syknął, ani trochę nie ściszając tonu. Można by rzec, że jak na złość mówił trochę głośniej.
- Świetnie. Cieszę się. - mruknęłam, lecz on chyba nie zrozumiał.
Doskoczył do mnie, a ja szybko oddaliłam się o parę kroków.
- Czego chcesz? - zapytałam cicho, nie spuszczając z niego wzroku.
- No zgaduj.
Westchnęłam. Nie miałam najmniejszej ochoty na ucinanie sobie pogawędki. Zaczął podchodzić, a ja zastanawiałam się, czy przypadkiem nie zacząć uciekać.
- No? Jakieś pomysły?
Zmarszczyłam brwi, uparcie tkwiąc w ciszy.
- Po prostu głodny jestem. - teatralnie oblizał pożółkłe kły.
- Psychol. - warknęłam - Czy ja wyglądam Ci na jelenia?
- Po lekkich przeróbkach. - przekręcił łeb, a ja odskoczyłam, rzucając się do ucieczki.
Ból łapy jednak nadal nie ustał, przez co znacznie utraciłam na prędkości. Basior podbiegł do mnie, zagradzając mi drogę. Spojrzał w moim kierunku, a nasze spojrzenia skrzyżowały się.
- No, zatańczmy. - warknął podle i rzucił się na mnie, zatapiając kły w moim boku.
<KONTYNUACJA SAMODZIELNA>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz