sobota, 4 marca 2017

Od Vetera, cd. Convel

- Cóż... - zacząłem - Szukam jakiejś nowej watahy. A jak mówiłeś, jesteś Alfą, więc jak mniemam to ty będziesz o tym decydować.
- Owszem. - uśmiechnął się lekko - Ja o tym decyduję. Witamy w naszej watasze.
Kąciki moich warg uniosły się.
- Mam nadzieję, że szybko się tutaj odnajdę. - mruknąłem, patrząc na zieloną plamę lici nad nami.
- Jeżeli chcesz, to chętnie cię oprowadzę. - odparł Convel, wstając - Ale jak widzę masz lepsze rzeczy do roboty.
Nie odpowiedziałem, patrząc jak odchodzi, a po chwili zanurzyłem kły w boku łani, sycąc się krwią i świadomością, że znalazłem miejsce, którego nie będę musiał opuszczać po kilku dniach.
XxX
- Cri! - krzyknąłem, wychodząc ze swojej nory. Od kiedy spotkałem Convela po raz pierwszy nie mieliśmy okazji znów porozmawiać. Sokół wylądował na moim grzbiecie, zaciskając na skórze swoje pazury. Kilkukrotnie już mnie zranił, nim nauczył się utrzymywać równowagę na mnie bez zaciskania palców przy każdym gwałtowniejszym ruchu. Miałem zamiar przetestować go nieco, ale do tego był mi potrzebny królik. Szybko zwęszyłem ofiarę, ruszając w jej kierunku wolnym truchtem. Teraz, kiedy wszystko było pokryte zielenią o wiele ciężej było mi poruszać się w lesie, bo widziałem jedynie jedną, wielką, zlewającą się plamę. Żeby nie wpaść na drzewo czy inny kamień musiałem poruszać się powoli, bo wyraźniejsze kontury czegokolwiek widziałem jedynie z bliskiej odległości.
Kiedy zbliżyliśmy się już wystarczająco, dałem znak sokołowi, żeby wzbił się w powietrze. Czułem, jak mocno odpycha się od mojego ciała, a powietrze spod potężnych skrzydeł uderza w mój kark. Cri cicho poszybował wzwyż, a ja znów ruszyłem w głąb lasu, czując, jak ofiara znajduje się coraz bliżej. Kiedy miałem pewność, że królik znajduje się już tylko kilka metrów ode mnie, spojrzałem w górę, dostrzegając czarny zarys ciała sokoła. Upewniłem się, że widzi cel, zataczając nad nim koła, po czym krzyknąłem głośno:
- Atak!
Zając rzucił się do panicznej ucieczki, ale prędkość, jaką potrafił rozwinąć Cri nie pozwoliła mu się nawet skryć pod pobliskim krzewem. Jego pazury przebiły brzuch stworzonka, po czym poderwały je w górę, a z żółtego dzioba wydobył się wrzask tryumfu. Zadarłem głowę, patrząc z dumą na podopiecznego, który z satysfakcją rozrywał kark upolowanej zdobyczy.
- To twój ptak? - usłyszałem znajomy głos, po czym zza pnia pobliskiego drzewa wyłoniła się biała sylwetka Convela.
<Conv? Kiepsko u mnie z weną, wybacz>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz