czwartek, 23 marca 2017

Od Mirabilisa (do Kangae)

Ziewnąłem szeroko, wyciągając przed siebie szare łapy, dając morzu swobodny do nich dostęp. Byłem zły i smutny jednocześnie. Odkąd tata został Alfą i urodziły się szczeniaki jego i Calme, jakby zupełnie o mnie zapomniał. sam polowałem, piłem, odpoczywałem. Spędzałem czas sam ze sobą, bo Floe wyruszyła na wyprawę i nie wracała z niej już bardzo długo. Mój mózg powoli przyzwyczajał się do samotności, choć nie było to przyjemne wrażenie.
- Dlaczego tak jest, Solis? - spytałem cicho, patrząc w bok. Obok mnie wylegiwał się szczupły, rudy wilk z czarną pręgą ciągnącą się wzdłuż grzbietu. Doskonale wiedziałem, że to tylko mój wyimaginowany towarzysz, ale nie miałem innego wyjścia, jak znaleźć sobie nieistniejącego przyjaciela. Samotność dawała się we znaki bardziej niż głód, którego nie zaspokajałem od trzech dni. Po prostu nie czułem takiej potrzeby.
- Nie wiem, Mirabilisie - odparł w zamyśleniu Solis. - Prawdopodobnie to wszystko przez twojego ojca.
- Nie mów tak - zasmuciłem się jeszcze bardziej, czując lekkie ukłucie w sercu.
- Kiedy to prawda - rudy zwrócił swój kudłaty łeb ku mnie.
- Nie chcę tak o tym rozmawiać - warknąłem, kładąc łeb na łapach i wdychając słony zapach morskiej wody. - To nie jego wina.
W jednej chwili Solis się rozpłynął, a za sobą usłyszałem znajomy choć zapomniany już przeze mnie głos.
- Mirabilis, z kim rozmawiasz? - spytała wadera. Obejrzałem się, patrząc ze smutkiem na Kangae.
- Z nikim - szepnąłem.
- Wyraźnie słyszałam, że do kogoś mówisz - upierała się. Podeszła do mnie bliżej, a ja tylko zwróciłem nos na powrót w stronę morza.

<Kan?>

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz