wtorek, 7 marca 2017

Od Hiver

Oparłam łeb o wilgotną ścianę i poczułam, jak zimno przechodzi przez moje futro. Kątem oka śledziłam poczynania obu basiorów. Ojciec chodził to w prawo, to w lewo, z nerwowo drgającą łapą. Scezem siedział nieruchomo i wwiercał pusty wzrok w podłogę.
Poczułam nagły przypływ frustracji. Miałam ochotę wrzeszczeć, rozwalić tę jaskinię. Całą. Tak, żeby nie pozostał po niej nawet jeden mały kamyczek. Kiedy powoli, tłumiąc w sobie wściekłość, odwróciłam się do ojca, ten przeniósł na mnie swoje zagadkowe spojrzenie. Odetchnęłam głęboko, zauważając, że moja sprawna łapa również zaczęła drżeć.
- To jak, rozejm? - zapytał, znów szczerząc się w sztuczny, nieznośny sposób.
Zamknęłam oczy, próbując nie eksplodować.
- Tak - fuknęłam, podchodząc do niego.
Tym razem jego spojrzenie przybrało łagodniejszy - choć nieco zszokowany - wyraz, a drganie łapy nieco ustało. Przez chwilę byłam nawet w stanie uwierzyć w szczerość jego zachowania, ale zaraz się opamiętałam. A może mam szansę? Jak nie teraz to kiedy?
- Jak bardzo, w skali jeden do dziesięciu, chciałbyś dożyć jutra? - zapytałam, przekrzywiając niewinnie łeb.
Otworzył szeroko oczy, cofając jedną tylną łapę. Jak tylko mogłam dałam do zrozumienia bratu, że potrzebuję jego pomocy. Ale on nawet nie drgnął. Zdrajca.
Ojciec zaśmiał się teatralnie, ale drganie łapy go zdradziło. Po raz kolejny. Uniósł łeb, wyprężył się, posłał mi pobłażliwe spojrzenie.
Moje serce zaczęło walić mocniej, tłukąc się w piersi. Poczułam się taka mała, taka bezbronna, tak beznadziejnie wplątana w coś, czego nie rozumiem.
Teraz. Ruszcie się, łapy. Proszę, proszę, proszę.
Skoczyłam w jego kierunku, wciąż mając nadzieję na jakąkolwiek pomoc. Jako, że się jej nie doczekałam, chciałam jak najszybciej to skończyć. Naparłam na basiora, kłapiąc zębami. Odskoczył i odepchnął mnie łapami, a ja uderzyłam - całkiem mocno i boleśnie - grzbietem o coś twardego. Na szybko przeanalizowałam otoczenie i podniosłam się, znów ruszając w jego kierunku. W ostatnim momencie odbiłam w prawo, skoczyłam na ścianę i odbiłam się od niej, lądując za basiorem. Syknęłam z bólu, kiedy moja prawa łapa zetknęła się z ziemią, lecz mimo to złapałam zębami za jego skórę na karku. Jednak to byłoby zbyt proste. Szarpnął całym ciałem, a ja mocniej zacisnęłam szczęki. Gwałtownym ruchem łapy rozerwał mi bok. Nagła utrata krwi dała o sobie znać i już po chwili przed moimi oczami pojawiły się mroczki. Zachwiałam się na łapach, puszczając. Czułam na sobie wzrok brata.
Cudem uniknęłam jego uderzenia i naparłam na ojca całym ciałem, przez co stracił równowagę choć na moment. Z niemym krzykiem na ustach przewróciłam go na grzbiet, a on, zdezorientowany, nie zdążył zasłonić się przed moim kolejnym ciosem. Szarpaliśmy się jeszcze chwilę - on próbował wstać, ja próbowałam dostać się do jego karku.
Kiedy nareszcie udało mi się przegryźć jego tętnicę i poczuć na języku metalowy smak, kaszlnęłam, osuwając się. Zamrugałam, próbując odzyskać ostrość widzenia i spojrzałam w kierunku nieruchomiejącego ciała. Jego puste, zamglone oczy wpatrzone były we mnie. Może wciąż była w nich nadzieja?
Odwróciłam wzrok, dysząc ciężko. Z mojego boku sączyła się krew, pokrywająca już całą podłogę.
- Dlaczego mi nie pomogłeś? - zapytałam cicho, chrapliwie, nie patrząc w jego stronę.
- Wiedziałem, że dasz sobie radę.
Zaśmiałam się gorzko, czując, że zaraz stracę przytomność.
- No - spojrzałam na niego. Był taki czysty i nieruchomy. - masz szansę mnie dobić.
Bez słowa wyszedł, pozostawiając mnie samą. Leżałam tak jeszcze chwilę, wpatrując się w martwe ciało. Kilka razy nawet miałam wrażenie, że jego pierś podniosła się odrobinę, jednak rozszarpana szyja wskazywała na coś innego. Nie żył. Zamknęłam oczy i zacisnęłam zęby, wiedząc, że ten komiczny film się zakończył. Próbowałam wstać, jednak już przy pierwszej próbie upadłam, pochłonięta przez ciemność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz